Pierwszą część miesiąca z Arctic Monkeys znajdziecie tutaj
Trzecią część miesiąca z Arctic Monkeys znajdziecie tutaj
Kontynuujemy miesiąc z zespołem Arctic Monkeys, pora więc na drugi album zespołu "Favourite Worst Nightmare", który zdecydowanie jest jednym z moich ulubionych. Zaledwie rok później zespół niesamowicie dorósł muzycznie i wizerunkowo, można powiedzieć, że rozkwitli i niesieni na wietrze sukcesu debiutanckiego krążka wypuścili jeden ze swoich najbardziej dopracowanych albumów w swoim dorobku.
Uwagi/stan albumu
Płytę odsłuchiwałem na gramofonie Technics SL-QX-300 z wkładką Ortofon OMP 10 i igłą eliptyczną Ortofon OM 5e, wzmacniaczu Technics SU-V6 i kolumnach Technics SB-5.Wg systemu oceniania płyt winylowych Record Collector's Grading System oceniam stan płyty na Mint (Nowy).
Dane wydania
Wydawca: Domino RecordsNr katalogowy: WIGLP188
1 x winyl
Kraj pochodzenia wydania: Niemcy
Data premiery: 2007 r.
Data wydania: 2018 r., reedycja
Lista utworów
Strona A:- Brianstorm 2:50
- Teddy Picker 2:43
- D Is For Dangerous 2:16
- Balaclava 2:49
- Fluorescent Adolescent 2:57
- Only Ones Who Know 3:02
Strona B:
- Do Me A Favour 3:27
- This House Is A Circus 3:09
- If You Were There, Beware 4:34
- The Bad Thing 2:23
- Old Yellow Bricks 3:11
- 505 4:13
Okładka, wkładki, koperty
Nadal uważam, że jest to jedna z najlepiej zaprojektowanych okładek zespołu |
Tak jak w przypadku pierwszego albumu okładka była ładnie wykonana, ale źle wymierzona i bezsensownie opracowana pod kilkoma względami (wewnętrznej koperty, którą zastąpiono rysującym płytę kartonikiem, czy loga zespołu w formie naklejki na zewnętrznej folii), tak tutaj widać, że znacznie bardziej przyłożono się do ładnego wydania całości. Od początku do końca mamy wrażenie obcowania z płytą znacznie droższą, nawet można by powiedzieć, że chwilami zahaczającą o "premium". Zapewne wynika to z faktu, że w 2007 roku Arctic Monkeys byli już na tyle znani, że wydawca postanowił sypnąć nieco więcej grosza, aby winylowe wydanie drugiego albumu było ładniejsze od poprzedniego. Zresztą nawet wydanie CD było ładniejsze od "Whatever People Say I Am, That's What I'm Not".
Rozkładana okładka jest wykonana z dość grubego, matowego kartonu z pięknej jakości nadrukiem kolorowych pokoi wyzierających przez okna czarno-szarego osiedla domków, a wszystko to okraszono zgniłozielonymi napisami i logiem zespołu, które teraz nabrało już znacznie bardziej zdefiniowanego kształtu. W środku znajdziemy wkładkę z kolejnymi świetnymi zdjęciami detali i zbliżeń różnych przedmiotów leżących w kolorowych pokojach, zmyślonym cytatem z nieistniejącej postaci Jackiego Pantomime'a (zapewne nawiązanie do cyrkowych motywów, które przewijają się w tym okresie twórczości zespołu) oraz listą podziękowań i osób, które zrealizowały album. W wydaniu kompaktowym próżno szukać wspomnianego "cytatu", dlatego jest to jeden dodatkowy bonus do posiadania wydania winylowego (o drugim opowiem za chwilę).
Ktokolwiek mieszka w tych domach, musi naprawdę przyciągać uwagę sąsiadów |
Oprócz tego sama płyta jest gruba, ciężka, porządnie wytłoczona z obłymi brzegami i z bardzo ładnymi labelami, została schowana do dopasowanej kolorem do okładki, czarnej, grubej, wyściełanej folią koperty. To rozumiem! Sprawia to zupełnie inne wrażenie niż sposób wydania debiutanckiego albumu, który sprawiał wrażenie bycia zrobionym nieco "po łebkach". Tam, jak wspomniałem, okładka i wewnętrzny kartonik były ładne, ale niewymiarowe i problematyczne, a sama płyta była nieco cieńsza i bardziej podatna na wygięcia. Do tego była bardzo drobnorowkowa, co przy 13 utworach z pierwszego albumu sprawia, że mocno się elektryzuje.
Uwielbiam to połączenie kolorów: szary i zielonożółty |
Tutaj na szczęście mimo podobnej liczby utworów nie musimy się obawiać aż takiego elektryzowania się, a już na pewno wyginania. Płyta jest po prostu na to za gruba i zbyt solidna. Nie musimy też wymieniać koperty, czy siłować się z wyciągnięciem płyty z za ciasnego kartonika. Wszystko jest tutaj pięknie sklejone, wydrukowane, świetnie spasowane i wyposażone. Szkoda trochę, że we wkładce brakuje tekstów (podobnie jak w przypadku debiutu zresztą), ale to można przełknąć, wszakże w XXI wieku znalezienie tekstów piosenek trudne nie jest.
Brzmienie wydania
Album brzmi znakomicie. Ponownie za wytłoczenie tej reedycji wzięło się niemieckie Optimal Media i to słychać. Wszystkie instrumenty grają niesamowicie przestrzennie, co bardzo pomaga w przypadku "Favourite Worst Nightmare", które ogółem zawiera znacznie więcej gitar z nałożonym pogłosem. Perkusja uderza mocno i skutecznie, a talerze i inne perkusjonalia są znacznie wyraźniejsze niż na pierwszym albumie, ale nie męczące. Gitara basowa stanowi prawdziwą mrucząco-charczącą opokę reszty utworów, dodając od siebie poszczególne smaczki, a wokal jest wyraźny i odpowiednio wyważony względem reszty elementów nagrań.
W wersji kompaktowej zdjęcia te porozmieszczano na poszczególnych stronach książeczki |
Ponownie słuchanie tego albumu ze srebrnego krążka ma się nijak do słuchania go z czarnej płyty, ponieważ na CD nigdy nie uzyskamy takiej głębi i przestrzeni sceny muzycznej i tak silnej stereofonii. Przy tak "ciągnącym" się brzmieniu zespołu, jaki prezentowany jest na tym albumie, to wręcz kluczowe, aby móc całkowicie wypełnić przestrzeń pomiędzy słuchaczem a kolumnami i winyl radzi sobie z tym po mistrzowsku. Jeśli zaś chodzi o inne różnice, to na CD wokal Turnera jest nieco bardziej zmodyfikowany w większości utworów (tzw. efekt megafonu), tutaj efekt ten został nieco cofnięty na rzecz czystości śpiewu. Efekt ten oczywiście nadal da się wychwycić, jednak jest on znacznie mniej... skompresowany? Nakreślony? Mniej wyrazisty. Czy mi to przeszkadza? Z początku było to dość osobliwe, przyznaję, ponieważ zdążyłem się przyzwyczaić do brzmienia wokalu a la walkie-talkie, które słychać na płycie kompaktowej. Jednak z czasem doceniłem to, że efekt ten nie musi wcale być tak dominujący, aby zachować charakter nagrań. Po prostu na winylu więcej słychać i można sobie pozwolić na zmniejszenie intensywności niektórych elementów (tak, jak na debiutanckim albumie cofnięto niektóre perkusjonalia).
Ocena albumu
Kolejność utworów wręcz wypaliła się w mojej pamięci |
Jak już wspomniałem, "Favourite Worst Nightmare" to moim zdaniem jeden z dwóch najlepszych albumów w karierze Arktycznych Małp. To album ze wszech miar różny od swego poprzednika. Wszystkie utwory są tutaj znacznie mroczniejsze, bardziej rozbudowane, głębsze w znaczeniu i formie. Ponownie, muzyka pasuje do okładki jak rękawiczka do dłoni, świetnie uzupełniając uczucie obcowania z tym wydaniem. Co prawda słychać tutaj echa zeszłorocznego grania, ale wszystko to zostało wymieszane z naprawdę gęstą, mroczną masą, która odpowiada za genialność albumu.
Tym razem label wykonano porządnie |
Tak, jak na pierwszym albumie byłem w stanie wymienić utwory, które podobają mi się nieco bardziej (chociaż to i tak była prawie cała zawartość albumu...), tak tutaj nie jestem w stanie wybrać tylko kilku piosenek. Absolutnie wszystkie mają swoje zasłużone miejsce na tej płycie i z żadnego bym nie zrezygnował. Warto tutaj wspomnieć o drugim bonusie, który zaraz obok "cytatu" na wkładce, występuje wyłącznie na winylach tego albumu. Chodzi tu o nieco dłuższy czas trwania piosenki "Fluorescent Adolescent". Zaskakująco, na winylu znajdziemy ten utwór z nieco dłuższym intro, w którym zespół powtarza jedną frazę dodatkowy jeden raz. Jest to o tyle intrygujące, ponieważ na płytach winylowych zwykle znajduje się znacznie mniej miejsca na dłuższe wersje utworów, niż na CD. Tutaj jednak jakimś cudem udało się wydłużyć tę piosenkę, nie tracąc przy tym na jakości nagrania, czy długości pozostałych pozycji.
Label strony A w połączeniu z czarną kopertą nadaje płycie DJ-skiego sznytu: mam wrażenie, że była puszczana w undergroundowych klubach |
Wszystkie utwory cechuje niepokojąca atmosfera. Niekończące się pokłady flangera, echa, pogłosu, vibrato i wah-wah nałożone na gitary i organy, w połączeniu z poważniejszymi tekstami i iście teatralno-cyrkowym charakterem sprawiają, że album naprawdę odstaje od tego, co powstawało w owym czasie na brytyjskiej scenie. Przepyszne nawiązania muzyczne do nieco fałszujących melodii cyrkowych (wspomniany "Fluorescent Adolescent" czy "This House Is A Circus") i tekstowe do nadnaturalnych elementów, jak przyrównanie niektórych osób do "kręgu wiedźm, ambitnie nikczemnych" dopełniają mrocznego i nieco fantazyjnego brzmienia, które jednak jest mocno zakorzenione w rzeczywistości. Tutaj znów działa magia alegorycznych tekstów Alexa, które w znakomity sposób stosują przeróżne, czasem bardzo psychodeliczne, metafory.
A skoro już o psychodelii mowa, to wszystkie piosenki tym razem zostały okraszone zdecydowanie ciekawszymi przejściami, wtrąceniami, akcentami i zmianami, które stosowane są tutaj w znacznie, ale to znacznie odważniejszy sposób, niż na debiutanckiej płycie. Bas jest tutaj również używany szerzej, dzięki zastosowaniu przesteru może on "udawać gitarę" w niektórych sytuacjach, a do "arsenału" zespołu dołączyły organy. Zespół w pełni wczuł się w ten styl, ponieważ nawet podczas występów i w niektórych teledyskach występowali przebrani za klaunów, nawiązując do teatralno-cyrkowego charakteru niektórych utworów.
Warto odnotować, że od tego właśnie albumu Arctic Monkeys to nie tylko śpiewający Alex Turner. To tutaj możemy usłyszeć perkusistę Matta Heldersa na wokalu głównym (w "D Is For Dangerous" i to tutaj chórki Heldersa, Jamiego Cooka i Nicka O'Malleya są znacznie lepiej wykorzystane, niż w przypadku pierwszego albumu, na którym raczej wykrzykiwali wraz z Turnerem poszczególne zdania. Tym razem chórki tworzą melodię i wpierają instrumentację. Również wokal Alexa stał się znacznie bardziej wysublimowany. Już nie wykrzykuje do nas jak na pierwszym albumie, lecz rzeczywiście śpiewa i często korzysta z bardzo spokojnego sposobu frazowania. Zdecydowanie jest to bardziej wyważony wokal, który na następnym albumie osiągnie apogeum wyciszenia i delikatności. Póki co jednak nadal potrafi "przywalić" mocniejszym wydarciem się.
Skoro nie potrafię wymienić pojedynczych piosenek, to pozwólcie, że opiszę doświadczenie płynące ze słuchania całości. Album otwiera prawdziwie mocnym uderzeniem, burzą prędkości i solówką na przesterowanym basie "Brianstorm", następnie zdecydowanie najbardziej klasycznie brzmiący "Teddy Picker", śpiewane w większości przez perkusistę Matta Heldersa "D Is For Dangerous", w którym to Alex Turner raczej akompaniuje mu chórkami, a całość zmienia charakter w połowie na nieco bardziej dyskotekowy rytm, "Balaclava" przypominająca coś, co mogłoby się znaleźć na poprzednim albumie, ale końcówka z soczystym basem nieco temu przeczy. Następnie wspomniany już tu dwukrotnie "Fluorescent Adolescent" ze swoim cyrkowym, pokrzywionym rytmem, przepiękna i bardzo życiowa ballada "Only Ones Who Know", "Do Me A Favour" pełna emocji i rozpaczy, wspaniale połączone ze sobą i przecudownie mroczne "This House Is A Circus" i "If You Were There, Beware", równie klasyczne, co zaskakująco wpasowujące się w resztę "The Bad Thing", bardzo dokładnie przemyślane muzycznie i wspaniale poprowadzone "Old Yellow Bricks" no i ten finał... niesamowicie romantyczne i przepięknie zagrane na 3 gitarach, organach, basie i perkusji "505".
Po prostu cudowny album. Nic tylko kupować i słuchać! Ten olbrzymi progres, jaki zespół zrobił w ciągu jednego roku działalności olśniewa, zachwyca i przygotowuje na nadchodzące, jeszcze bardziej konkretne i bezkompromisowe płyty.
Cena wydania
Podobnie jak w przypadku pierwszego albumu, "Favourite Worst Nightmare" znajdziemy w przedziale cenowym za nowy egzemplarz od 100 do 130 zł (nieco więcej, niż debiut). I tak samo, zalecam poczekać na promocję, albo śmiało kupić w ciemno za pełną cenę. To nadal jest w pełni akceptowalna kwota, a album został wydany przepięknie, zarówno brzmieniowo, jak i wizualnie.