Tydzień z Amy Winehouse #3 - recenzja albumu "Lioness: Hidden Treasures"



I tak to się skończyło. Po 27 latach na tym padole, zagraniu masy koncertów, wzięciu udziału w wielu programach i muzycznych projektach Amy Winehouse zdążyła nagrać zaledwie dwa albumy studyjne, pozostawiając za sobą wiele nieopublikowanych nagrań, które trzeba było światu ukazać. Bądźmy realistami: śmierć muzyka zawsze wiąże się z pojawianiem się kolejnych i kolejnych edycji specjalnych i pośmiertnych albumów, każdy powód jest dobry, żeby wydawcy i posiadacze praw autorskich mogli zarobić, a śmierć jest powodem idealnym do wydawania antologii, boxów, kompilacji itp.

W przypadku Amy nie było wiele inaczej, jednak album, który ukazał się po jej śmierci i jako jedyny zaliczany jest do oficjalnej dyskografii artystki nie był wcale ani drogi, ani specjalnie przereklamowany, ani pełen nagrań, które dobrze znamy z wersji deluxe i internetu. Był po prostu zbiorem 12 piosenek, które Amy nagrała w różnych okresach swojego życia, a które naprawdę warto usłyszeć. I tak właśnie dostaliśmy album "Lioness: Hidden Treasures", który bardzo lubię i uważam za fajne dopełnienie i przysłowiową "kropkę nad i" w zdecydowanie zbyt krótkiej karierze Pani Winehouse.

Uwagi

Płytę odsłuchiwałem w odtwarzaczu kompaktowym Technics SL-PG4, wzmacniaczu Technics SU-V6 i kolumnach Technics SB-5.

Dane wydania

Wydawca: Universal Music/Island Records Group/Lioness Records
Nr katalogowy: 6 02527 90333 0
1 x płyta CD
Kraj pochodzenia wydania: Niemcy
Data premiery albumu: 02.12.2011 r.
Data wydania: 2011 r.

Lista utworów

  1. Our Day Will Come 2:49
  2. Between The Cheats 3:33
  3. Tears Dry (Original Version) 4:08
  4. Will You Still Love Me Tomorrow? 4:22
  5. Like Smoke (feart. Nas) 4:38
  6. Valerie ('68 Version) 3:59
  7. The Girl From Ipanema 2:46
  8. Half Time 3:50
  9. Wake Up Alone (Original Recording) 4:24
  10. Best Friends, Right? 2:56
  11. Body And Soul (feat. Tony Bennett) 3:18
  12. A Song For You 4:29

Okładka, książeczka

Tym razem, o ile mi wiadomo nie było żadnej biednej "polskiej edycji" tego albumu (w przeciwieństwie do "Back To Black"), co sprawia, że za (obecnie) niewielkie pieniądze dostajemy pełen pakiet, a jest to pakiet niezwykle udany i mimo, że jest to pośmiertna kompilacja utworów niepublikowanych, wersji demo piosenek znanych z innych albumów Amy, czy po prostu numerów, które nie zdążyły zostać wydane jako osobny album przed jej śmiercią, to wcale nie czujemy się, jakbyśmy słuchali składanki, ponieważ całość jest mimo wszystko spójna i bardzo do siebie pasująca.

Okładka jest minimalistyczna i "w sam raz", nie musi być bardziej krzykliwa

Może właśnie dlatego ta składanka jest uznawana za oficjalną pozycję na liście dyskografii Winehouse. Na okładce widzimy Amy na całkowicie białym tle, zamyśloną, patrzącą w dół, bardzo fajne zdjęcie, przy którym można się uśmiechnąć.

Jak już wspomniałem, jest to normalna wersja albumu, dlatego pudełko, książeczka czy nawet sposób wytłoczenia płyty, są tu na odpowiednio wysokim poziomie, nie mamy wrażenia, że coś zaraz się złamie, tak właśnie powinny być wydawane kompakty w jewel case'ach.

Szata graficzna albumu jest przemyślana i nie trąci kiczem

W grubej książeczce znajdziemy nie tylko teksty piosenek i zdjęcia wokalistki, ale również wstęp opisujący po krótce życie Amy Winehouse, informacje wyjaśniające proces doboru utworów na tę kompilację, oraz krótkie notki od jej rodziców. Oczywiście ojciec, Mitch Winehouse, jest teraz bardzo skruszony, ale prawda jest taka, że był on dość despotyczny w stosunku do swojej córki, wywierając presję zdobycia sławy, a na domiar złego wprost ignorował jej problemy z alkoholem i narkotykami. Niemniej, nie odejmuję mu prawa do żałoby po dziecku, wszakże to też człowiek, szkoda tylko, że o swoim człowieczeństwie przypomniał sobie zbyt późno.

Książeczka może nie jest "oryginalna", ale dostarcza nam wszelkich informacji, nie tylko o nagranych utworach

Brzmienie wydania

Mimo, iż wszystkie utwory pochodzą z różnych okresów życia artystki i zostały pozyskane z różnych studiów nagraniowych to zdecydowanie nie można powiedzieć, aby dało się odczuć jakieś słyszalne różnice w ich realizacji. Wszystkie piosenki zostały wzorowo zrealizowane, z dużą i szeroką (jak na CD) sceną muzyczną, świetną klarownością i głębią, których troszkę mi jednak brakowało na "Back To Black". Co ciekawe, niskie tony zrealizowano tutaj nieco bardziej na zasadzie sub-basu, który dudni sobie w tle, aniżeli w charakterze jednego z głównych pasm, odczuwalnych z przodu, trochę jest on rozmyty, ale wbrew pozorom nie przeszkadza mi to w przypadku takich utworów, m.in. dlatego, że tony średnie zostały tutaj podkolorowane, dzięki czemu bardzo wyraźne tony wysokie mają na czym się oprzeć nawet bez mięsistego basidła w tle.

Minimalistyczny krążek pasuje do reszty oprawy wizualnej albumu

Jak pisałem wyżej, scena muzyczna jest niezwykle przyjemnie szeroka, co sprawia, że wszelkie perkusyjne przeszkadzajki idealnie wyskakują z kolumn, a gitara akustyczna w "Half Time" brzmi tak, jakby gitarzysta siedział obok nas po lewej stronie. Tak wysokiej jakości realizacji możemy spodziewać się tu na wszystkich piosenkach, niezależnie od docelowej stylizacji utworu, dlatego nawet te pozycje, które mają być przytłumione, nadal brzmią znakomicie.

Ocena albumu

"Lioness" to album przepełniony utworami przypominającymi o różnych etapach w karierze Amy Winehouse, a przy tym mimo wszystko niezwykle spójny. Trochę to wszystko brzmi tak, jakbyśmy słuchali wymieszanych "Frank" i "Back To Black" z posypką z czegoś, co jeszcze dopiero miało się ukazać.

Znajdziemy tutaj kilka utworów, które są coverami jazzowych i soulowych standardów, a nawet jest i jedna klasyczna bossa-nova, wszystkie te piosenki zostały świetnie zaaranżowane w dość oryginalny sposób, a dodatkowo mistrzowsko wykonane przez Amy. Mowa tu oczywiście o trzech najstarszych utworach na płycie czyli "Will You Still Love Me Tomorrow?", "Our Day Will Come" i klasycznej bossa-novie "Girl From Ipanema", które wykonywane przez młodziutką Winehouse, naprawdę cudownie wybrzmiewają nieco słodszym tembrem głosu, niż ten, do którego Amy nas przyzwyczaiła. Wprawne ucho wyłapie, że podczas nagrywania tych utworów była znacznie młodsza.

Oprócz dwóch powyższych mamy tutaj jeszcze "A Song For You", klasyk Leona Russella, który jest uznawany za jeden z najlepszych utworów miłosnych w historii muzyki rozrywkowej, coverowany ponad 100 razy, tutaj nagrany przez Amy pod wpływem słynnej wersji Donny'ego Hathawaya, o którym zresztą Amy mówi pod koniec albumu (jest tutaj takie krótkie outro). Co ciekawe, wersja Winehouse brzmi iście bondowsko, miałem wrażenie, że idealnie nadałaby się do czołówki nowego filmu z agentem 007. No i oczywiście jest jeszcze "Body And Soul" wykonany z legendą soulu, Tonym Bennettem. Z tego, co mi wiadomo, jest to ostatni utwór nagrany przez Amy Winehouse przed śmiercią, ale ostatni nie oznacza najgorszy, wręcz przeciwnie, ten wspaniały klasyk śpiewany niegdyś przez Billie Holiday rozbrzmiewa tu nie tylko cudownie "masełkowym" głosem Bennetta, ale również wokalizą Amy, która pobiła sama siebie w kwestii brzmienia jak Lady Day (pseudonim Billie Holiday), po prostu można zapomnieć, że to nie jest współczesne nagranie.

Oprócz świetnego zdjęcia Amy mamy tu fajny smaczek z kartką z jej notatkami dot. piosenek

Oczywiście znajdziemy tu również oryginalne wersje utworów, które znamy z wersji deluxe poprzednich albumów pani Winehouse, czy jej koncertów, czyli "Tears Dry On Their Own", "Valerie" oraz "Wake Up Alone", które to wersje czasem brzmią znacznie lepiej, niż te finalne wersje, wykorzystane później na albumach.

Oprócz tego jest tutaj cała masa innych skarbów, (tym samym podtytuł albumu "Hidden Treasures" nie jest chybiony), których nie zdążono umieścić na żadnej płycie, takie jak "Between Cheats", "Half Time", "Best Friends, Right?" czy nawet wykonany z amerykańskim raperem Nasem "Like Smoke", który genialnie wykorzystuje retro beat aranżacji i wspaniale donośny wokal Amy do stworzenia tła narracji rapowej Nasa, to wszystko sprawia, że "Lioness: Hidden Treasures" jest albumem niezwykle dobrym, zupełnie nie odstającym jakościowo od "Frank" czy "Back To Black".

Jest mi niezwykle smutno słuchając tego albumu, wiedząc, że Amy Winehouse już nie zaśpiewa, nie oczaruje mnie swoim wspaniałym głosem łączącym w sobie Ellę Fitzgerald z Billie Holiday, nie zagra już na gitarze na scenie i nie rozbawi jakimś niewybrednym, brytyjskim żarcikiem podczas wywiadu. Ogromna strata dla świata muzyki.


Cena

Jeśli chcemy mieć absolutnie wszystkie utwory, które zdążyła nagrać Amy i wszystkie ich wersje, to musimy zaopatrzyć się w wersje deluxe albumów "Frank" i "Back To Black". Mimo to, ja jednak serdecznie polecam "Lioness", bo to po prostu nie tyle pośmiertna składanka, co po prostu wspaniała pozycja w dyskografii Amy Winehouse, dlatego warto uzupełnić swoją kolekcję o ten album i w tej chwili możemy to zrobić za jedyne 37 zł, a jeśli szczęście nam dopisze, to może nawet w Biedronce za 20 zł. Winylowa edycja jest okropnie droga, bo dwupłytowa na bladoniebieskich płytach i kosztuje około 215 zł.