Tydzień z Amy Winehouse #2 - recenzja albumu "Back To Black"

TUTAJ ZNAJDZIECIE RECENZJĘ PIERWSZEGO ALBUMU AMY

TUTAJ ZNAJDZIECIE RECENZJĘ TRZECIEGO ALBUMU AMY

Po odniesieniu wielkiego sukcesu w listopadzie 2006 roku ukazał się drugi album studyjny Amy Winehouse, "Back To Black", który praktycznie natychmiast stał się bestsellerem, bijąc rekordy sprzedaży 2007 na całym świecie. Czy to znaczy, że album jest lepszy od "Frank"? Niekoniecznie, ale z pewnością jest również pełen wspaniałych utworów i z pewnością był to bardziej "materiał na hit", niż - powiedzmy - bardziej artystyczny "Frank". Jak więc po prawie 16 latach utrzymuje się "Back To Black"? Wszakże otworzył on drogę dla takich sław jak Adele, Duffy czy Estelle (nie mówiąc już o wielu naśladowczyniach Amy), co jest zabawne, bo ten styl śpiewania pochodzi z lat 40., 50. i 60.

Uwagi

Płytę odsłuchiwałem w odtwarzaczu kompaktowym Technics SL-PG4, wzmacniaczu Technics SU-V6 i kolumnach Technics SB-5.

Dane wydania

Wydawca: Universal Music Poland/Island Records Group
Nr katalogowy: 6 02517 26133 4
1 x płyta CD
Kraj pochodzenia wydania: Polska
Data premiery albumu: 27.10.2006 r.
Data wydania: 2006 r.

Lista utworów

  1. Rehab 3:34
  2. You Know I'm No Good 4:17
  3. Me And Mr Jones 2:33
  4. Just Friends 3:13
  5. Back To Black 4:01
  6. Love Is A Losing Game 2:35
  7. Tears Dry On Their Own 3:06
  8. Wake Up Alone 3:42
  9. Some Unholy War 2:22
  10. He Can Only Hold Her 2:46

Okładka, książeczka

Niestety, przyszło mi oceniać ten album na podstawie wydania, które posiadam, a więc tzw. "polskiej ceny/polskiego wydania", innymi słowy "Janusz-bieda-version"... już wyjaśniam. Na początku lat 2000., w Polsce zaczęto wydawać płyty CD na 2 sposoby: jako standardowe, "zachodnie" wydanie, oraz tzw. "wydanie polskie", które charakteryzuje się gorszej jakości plastikiem pudełka, brakiem książeczki z tekstami (serio), gorzej wytłoczoną płytą i nierzadko gorszym brzmieniem, tylko po to, aby z ceny około 60-70 zł zrobić 40-50 zł... Niestety w moim przypadku "Back To Black" trafiło w me ręce właśnie w takim wydaniu.

Ten napis jest tak olbrzymi, że równie dobrze mogliście napisać "Cebula Edition"

I niestety, tak jest również i tutaj, pudełko kompaktu jest wykonane z bardzo miękkiego, cienkiego plastiku, okładka jest tylko zadrukowana z obu stron + jedno zdjęcie, nie mamy tutaj więc książeczki z tekstami, która oczywiście pojawia się w oryginalnym wydaniu (najwyraźniej zszywki i kilka kawałków papieru kosztują tak zatrważająco więcej) i sam srebrny krążek jest wytłoczony dość kiepskawo, oryginał był całkowicie czarny z tytułem widocznym pod światło, u nas jest on szary (nawet czarnego tuszu nie starczyło) i napis jest sprany. Świetnie! Udało wam się oszczędzić!

Zapomniałbym, obrabowano nas z jednego utworu!

A właśnie! Oszczędności to nie koniec, albowiem na "polskim wydaniu" nie ma również jednego utworu! Brakuje tu ostatniego "Addicted", przez co płyta wydaje się być jakaś taka... przykrótka. Po raz kolejny: gratulacje dla Universalu, dzięki wam mam niekompletną, brzydko wydaną płytę!

Polska "książeczka" to kawałek kartki złożony na pół

Oczywiście, nie musiałem kupować właśnie takiego wydania, mogłem poświęcić więcej czasu na znalezienie takiego normalnego, ale to recenzowane akurat wpadło mi w ręce za przysłowiowy "bezcen" i nie musiałem go jakoś szczególnie poszukiwać.

Brzmienie wydania

Tutaj myślę, że powinienem zwrócić uwagę na to, że producenci "Back To Black" zdecydowali się na zastosowanie efektu tzw. "ściany dźwięku" wynalezionej przez słynnego (tudzież niesławnego) producenta Phila Spectora. Taka realizacja nagrań polega na tym, aby całość była niezwykle gęsto grana, aby detale nieco się zlewały w jedną, wielką "ścianę" z dźwięku. To sprawia, że w porównaniu z poprzednim albumem "Back To Black" troszeczkę blednie realizatorsko, zwłaszcza, jeśli spojrzymy pod kątem czystości tejże realizacji. Zastosowanie "ściany dźwięku" sprawia, że album jest niezwykle ciasny, wąski, wręcz brzmi jakby był skompresowany i nagrany w mono.

Tym samym scena muzyczna jest bardzo wąziutka i skupiona wręcz na środku, separacja instrumentów praktycznie nie istnieje, przez co mamy wrażenie, że wszyscy grają i śpiewają jedni na drugich, no i dynamika wydaje się znacznie bardziej potraktowana agresywną kompresją, niż w przypadku albumu "Frank".

Nawet tak parszywe wydanie nie jest w stanie zepsuć mi frajdy ze słuchania tego albumu

Normalnie powiedziałbym, że to coś bardzo złego i rzeczywiście, jeśli posłuchamy kolejno albumów "Frank" i "Back To Black" to z pewnością ten drugi zrobi na nas znacznie gorsze wrażenie pod kątem jakości nagrania, ale tak naprawdę jest to złudne, ponieważ taki był zamysł. Ten album jest wypełniony utworami, które brzmią jak żywcem wyciągnięte z przełomu lat 50. i 60. i tak właśnie miał brzmieć: jak album monofoniczny z tamtego okresu, nagrany niekoniecznie najlepszym dostępnym wówczas sprzętem.

W związku z powyższym, trochę ciężko jest oceniać brzmienie, ale mogę je opisać: bas jest tutaj zdecydowanie bardziej naturalny, miękki i nawet nieco rozmyty, nie jest już tak punktowy i wybiórczy jak na "Frank", efekt "ściany" wzmaga tutaj podbicie średnich tonów, które ma na celu dodanie ciepła (całkiem sprawnie zresztą), a wysokie tony są nieco przybrudzone (zwłaszcza trąbki i chórki), żeby uzyskać ten "retro efekt", nieco "oddalonego" od słuchacza nagrania. Nie mamy tutaj wycyzelowanej perfekcji pierwszego albumu, ale to w niczym nie przeszkadza.

Ocena albumu

Jak już wspomniałem, uważam, że "Frank" jest paradoksalnie nieco bardziej ambitnym albumem, jednakże "Back To Black" jest równie genialny na swój sposób. W 2003 roku Amy jeszcze szukała swojej drogi i mimo, iż kochała starsze utwory i ich stylistykę, to nadal gdzieś tam wplatała wokalizę R'n'B. Podczas nagrywania "Back To Black" wokalistka już doskonale wiedziała co i jak chce wykonywać, stworzyła swój niezapomniany image a la pin-up girl z lat 50. i to słychać.

W Polsce to bardziej "Back To Grey And White"

Mamy tu masę nawiązań do muzyki z tamtych lat i nawet dwa utwory są tzw. "interpolacją" starych piosenek z lat 60. Cóż to u licha znaczy? Interpolacja to nic innego, jak wykonanie coveru danego utworu, z tą różnicą, że całość jest zagrana co do nuty jak oryginał i jedynie różni się to zupełnie innym tekstem i wokalem i tempem grania instrumentów. Mowa tutaj o "Tears Dry On Their Own", które zbudowano na bazie "Ain't No Mountain High Enough" Tammi Terrell i Marvina Gaye'a, oraz "He Can Only Hold Her", które zbudowano na utworze "(My Girl) She's A Fox" zespołu The Iceman.

Warto tutaj zwrócić uwagę na boku, że tak jak "He Can Only Hold Her" to praktycznie 1:1 "(My Girl) She's A Fox", tak utwór "Do Lasu" Ani Rusowicz jest z kolei mocno inspirowany obiema wersjami.

W warstwie tekstowej i wokalnej na tym albumie Amy Winehouse zbliża się jeszcze bardziej do Billie Holiday, ale tej już wyniszczonej życiem, nałogami, źle traktującymi ją mężczyznami, "Back To Black" to tak naprawdę bardzo smutny album i to słychać. Teksty traktują o odwyku, rozstaniach z uzależniającymi, toksycznymi mężczyznami, czy choćby całkowitemu, bezgranicznemu poświęceniu dla swojego faceta, nawet, jeśli nie jest tego wart. Brzmi to jak wiele utworów Billie Holiday właśnie, w których śpiewała o swoich toksycznych związkach, choćby w takich piosenkach jak "No Good Man". Już nie wspomnę o tytułowym utworze, który dosłownie traktuje o śmierci duszy po odejściu ukochanego, a w teledysku widzimy kondukt pogrzebowy. Nawet takie teoretycznie małoistotne detale, jak kolor samej płyty kompaktowej pokazują, że poruszana jest tu znacznie smutniejsza tematyka.

Muzycznie to sama rozkosz, na tym albumie znacznie więcej używa się zespołu świetnych muzyków jazzowo-soulowych, zamiast sampli jak w przypadku pierwszej płyty. Wszystkie utwory są cudnie retro i naprawdę można by je pomylić z jakimś nagraniem np. z 1961 roku, gdyby nie mocniejszy beat. Nie możemy też narzekać na różnorodność, każdy utwór brzmi zupełnie inaczej, mamy nawet jeden, który nieco przypomina reggae ("Just Friends").

Ciężko jest mi wybrać najlepszy utwór, ponieważ cały album naprawdę daje solidną dawkę hitów i wspaniałych melodii, które zapadają w pamięć od razu. To po prostu świetnie napisane (lub "zinterpolowane") piosenki, dlatego mogę jedynie wybrać moich osobistych faworytów, a będą to "Rehab", "You Know I'm No Good", "Back To Black", "Tears Dry On Their Own" i cudowne "He Can Only Hold Her", chociaż jak tak pomyślę, to trochę krzywdzące dla pozostałych piosenek na albumie.

Polecam gorąco ten album, może niekoniecznie w tym "polskim" wydaniu, ale koniecznie go kupcie!

Cena

"Polskie wydanie" kosztuje obecnie zwykle około 20-25 zł i najczęściej jest rzucane na promocjach lub można je znaleźć w Biedronce. Kiedyś oryginalne wydanie kosztowało 60 zł, teraz... 30, dlatego naprawdę, jeśli chcecie mieć ten album na CD to nie ma sensu ryzykować jak ja i kupować "polskiej" wersji. Na winylu płyta kosztuje 75 zł za pojedyncze wydanie i 180 zł za wydanie dwupłytowe (pełne dodatków, które i tak są w większości dostępne na następnym albumie z dyskografii).