Rozpoczynam i zaprzaszam na tydzień z Amy Winehouse, podczas którego zrecenzuję wszystkie albumy z oficjalnej dyskografii.
Uwagi
Płytę odsłuchiwałem w odtwarzaczu kompaktowym Technics SL-PG4, wzmacniaczu Technics SU-V6 i kolumnach Technics SB-5.
Dane wydania
Wydawca: Universal Island Records/Island Records
Nr katalogowy: 9865980
1 x płyta CD
Kraj pochodzenia wydania: brak danych, prawdopodobnie Niemcy
Data premiery albumu: 20.10.2003 r.
Data wydania: 2003 r.
Lista utworów
- Intro/Stronger Than Me 3:55
- You Sent Me Flying 5:17
- Cherry 1:34
- Fuck Me Pumps 3:21
- I Heard Love Is Blind 2:10
- (There Is) No Greater Love 2:09
- In My Bed 5:17
- Take The Box 3:20
- October Song 3:25
- What Is It About Men? 3:30
- Help Yourself 5:01
- Amy Amy Amy/Outro/Moody's Mood For Love/Know You Now 11:03
Okładka, książeczka
Ostrzeżenie o bluzgach nie jest przypadkowe, Amy się nie patyczkuje w tekstach |
Tytuł albumu, "Frank" to wbrew pozorom nie imię męskie, a angielskie słowo "szczerze" i tak właśnie jest na tym albumie, szczerze, dobitnie i bez ogródek. Całość okraszona jest bardzo prześmiewczym i zabawowym charakterem, który odzwierciedlony jest również na okładce. Widzimy Amy Winehouse idącą ulicą w nocy z dwoma małymi psami. Zdjęcie może nie jest jakieś szczególnie odkrywcze, ale od razu widać, że artystka miała ubaw podczas nagrywania płyty i robienia zdjęć do okładki.
Cała oprawa albumu nawiązuje do miejskiego, imprezowego stylu życia londyńczyków |
Płytę zapakowano w standardowe, plastikowe pudełko, również sama okładka i książeczka są wydrukowane na klasycznym, błyszczącym, śliskim papierze. W środku znajdziemy oczywiście notki dot. sesji nagraniowych i wszystkich osób związanych z powstaniem albumu, teksty, oraz kolejne zdjęcia wokalistki, które dopełniają brytyjskiego, miejskiego szyku. Gdybym patrzył tylko na okładkę i nie wiedział jaka muzyka znajduje się na srebrnym krążku, pomyślałbym, że to płyta stricte R'n'B, jakiejś popowej gwiazdeczki jednego przeboju.
Jak miło zobaczyć Amy w doskonałej formie, przed uzależnieniem narkotykowym |
Brzmienie wydania
Jak przystało na album, który koniecznie miał odnieść sukces, został on wyprodukowany z najwyższą starannością i dbałością o detale. Posunę się nawet do stwierdzenia, że bardziej polecam zaopatrzyć się w płytę CD, aniżeli w winylowe wydanie z trzech powodów: po pierwsze, jak większość współczesnej muzyki, zrealizowanej na współczesną modłę, bardziej "dokładne" i "suche" brzmienie, które serwuje nam wypunktowany, "sterylny" bas sprawdza się lepiej w tego typu gatunku muzycznym; po drugie, album nagrano w 2003 roku, a więc w czasach, kiedy winyle były passe i nikt podczas jego realizacji nie nastawiał się na to, że będzie on również wydany na czarnym placku; po trzecie, z tego co wiem, to większość winylowych wydań Amy Winehouse to po prostu cyfrowe pliki nagrane na winyla, które zwyczajnie brzmią średnio.
Jak więc brzmi "Frank"? To album będący muzyczną fuzją popu, R'n'B, hip-hopu, jazzu, swingu, neo-soulu, i acid jazzu. Dużo tego, jak poradzili sobie producenci i realizatorzy?
Płyta jest tak różowa, że bolą zęby, ale to nic, liczy się to, co na niej jest |
Jak już wspomniałem, częstotliwości basowe, zwłaszcza na perkusji, są bardzo dokładne i punktowe, co jednak nie przeszkadza przy takim graniu, z jakim mamy tu do czynienia, warto zwrócić również uwagę, że producenci podeszli tutaj do nagrań z głową: każdy utwór jest zrealizowany inaczej, aby odzwierciedlać intencje autorki, oraz po prostu brzmieć najlepiej jak się da. Dlatego właśnie mimo dość "jednouderzeniowego" basu, mamy tutaj z pewnością dużo głębi i każde uderzenie czuć bardzo wyraźnie, a kiedy trzeba nagłośnić np. gitarę basową czy kontrabas to jest to odpowiednio "rozmywane", żeby uzyskać wszystkie częstotliwości tego pasma. Poza tym, ciepło brzmienia tej płyty wynika nie z basu, a z częstotliwości średnich, które zostały odpowiednio wzbogacone np. efektami potrzaskiwania płyty winylowej, czy lekkim przytłumieniem dźwięku i tak naprawdę wypełniają dużą część słuchanej przestrzeni. Wysokie tony są oczywiście sykliwe i wyraźne, ale w porównaniu z innymi kompaktami są nieco cofnięte i to również dodaje ciepła i przytulności, a przy tym nadal pozwala perkusyjnym przeszkadzajkom i strunom gitary ładnie wybrzmieć.
Scena muzyczna ma dość średnią szerokość, ale nie dlatego, że nie dało się jej poszerzyć, a dlatego, że tak ją zaprojektowano. Ma się nam kojarzyć z ciasnym klubem, w którym spoceni jazzmani grają swoje intensywne numery, otoczeni oparami dymu papierosowego i nigdy nie miałem wrażenia, że nie jestem w stanie rozpoznać jaki instrument gra, w którym miejscu, a stereofonia jest zrealizowana wzorowo, dzięki czemu mamy tutaj bardzo "wyskakujące na boki" efekty dźwiękowe, chociaż w większości utworów raczej i tak nie będziemy się na nich skupiać, ponieważ wbrew pozorom granie jest tutaj gęste i dosłownie każda sekunda jest dobrze przemyślana i zaplanowana.
Ocena albumu
Czekają nas 53 minuty muzycznej znakomitości |
"Frank" to album genialny. Nie, serio, nie przesadzam, to jest po prostu album, na którym nie ma słabego utworu. Absolutnie wszystkie są świetnie napisane, wzorowo wykonane, wokalnie powalają, nie ma się do czego przyczepić. Słuchanie młodej Amy Winehouse przed popadnięciem w uzależnienia to czysta rozkosz. Bardzo często na tym albumie Amy brzmi jak połączenie Billie Holiday z Ellą Fitzgerald dzięki swojej wokalizie i wspaniałemu wibrato. Jak wspomniałem, "Frank" to, jak sama nazwa wskazuje, bardzo szczery album. Mamy tutaj teksty o zdradzie, niewierności, "puszczaniu się", ludzkiej głupocie, rozstaniach, pożądaniu, seksie i byciu "zniewieściałym facetem", a to wszystko wcale niekoniecznie z perspektywy skrzywdzonej kobiety (jest tu kilka utworów, w których to bohaterka zdradza swojego mężczyznę).
A muzycznie? Jak pisałem, mamy tu utwory typowo klasycznie jazzowe jak "(There Is) No Greater Love", w którym Amy brzmi prawie 1:1 jak Billie Holiday, mamy też utwory R'n'B jak "What Is It About Men", mamy też świetne współczesne kompozycje na bazie sampli z lat 20., 30., 40. i 50. jak "Help Yourself" z genialnym samplem big-bandowej sekcji dętej, no i chociażby bardzo zabawne "Fuck Me Pumps", w którym Winehouse wyśmiewa "puszczalskie" dziewczyny chadzające po brytyjskich pubach i klubach, czy "Cherry", które zdaje się być o lesbijkach, a okazuje się na końcu, że jest o miłości do swojej nowej gitary.
Do tego mamy swego rodzaju wstawki w postaci intra, outra i przejścia między utworami, które udają część koncertu, na udawany koniec płyty przypada nawet improwizacja zespołu i głos konferansjera, który dziękuje nam za udział w "Amy Winehouse Show" i prosi, abyśmy wychodzili korzystając z drzwi po naszej lewej i prawej. Dlaczego "udawany koniec"? Ponieważ tak naprawdę po tym jeszcze następują 2 ukryte utwory "Moody's Mood For Love" i "Know You Now", a więc album czerpie muzyczne triki od najlepszych (ukryte utwory pod koniec i w środku płyty zapoczątkowali Beatlesi, a potem kontynuowali inni wykonawcy, jak Jimi Hendrix). To wszystko składa się na wspomnianą przeze mnie wcześniej atmosferę klubowego koncertu i można by nawet pokusić się o nazwanie "Frank" albumem koncepcyjnym.
Najlepsze utwory? Jak pisałem, ciężko jest wskazać kiepski utwór, ale jeśli miałbym wybrać swoich faworytów to będą to z pewnością "Stronger Than Me", "(There Is) No Greater Love", "In My Bed" (świetna solówka na trąbce!), "Help Yourself", czy "Know You Now".
Cena wydania
Tego albumu (jak zresztą wszystkich Amy Winehouse) natłoczono całą masę i nadal się dotłacza kolejne, dlatego jest śmiesznie taniusia. Np. w Empiku "Frank" kosztuje 27 zł. Płytę można co jakiś czas również dorwać w Biedronkach za 20 zł. Oczywiście album wyszedł również w kilku wersjach (rozszerzona Deluxe z białą okładką, czy połączona w pakiet z drugim albumem jako mini-box). Winylowe wydania (chociaż jak wspomniałem, chyba lepiej je sobie odpuścić) kosztują około 70-100 zł, w zależności od tego, czy zdecydujemy się na wersję na czarnym winylu, czy na różowym.