Recenzja amerykańskiej reedycji Mastodon - "Remission" na złotym winylu

Mastodon to amerykańscy mistrzowie tzw. stoner metalu, czyli ciężkiego grania nawiązującego do tuzów metalu i rocka psychodelicznego, dlatego w ich twórczości można bezsprzecznie znaleźć dużo instrumentalnych nawiązań do brzmienia takich zespołów jak Black Sabbath, King Crimson, Blue Oyster Cult, Uriah Heep, Focus, T.2., Procol Harum, czy wielu, ale to naprawdę wielu innych. Z tegoż morza inspiracji wyłonił się właśnie Mastodon, który sam bardzo szybko stał się inspiracją dla wielu innych zespołów nurtu stoner rocka/metalu. W tym roku premiera nowych, winylowych reedycji dyskografii zespołu zbiegła się z moimi urodzinami, a że od dawna nosiłem się z zamiarem zdobycia pełnej płytoteki Mastodona to nie mogłem przegapić takiej okazji. Płyty wydano w limitowanej ilości na złotych winylach i zunifikowano okładki (tak, aby miały również złote grzbiety) Czy warto po nie sięgnąć? Zacznijmy od debiutanckiego "Remission".

Uwagi/stan albumu

Płytę odsłuchiwałem na gramofonie Technics SL-QX-300 z wkładką Ortofon OMP 10 i igłą eliptyczną Ortofon OM 5e, wzmacniaczu Technics SU-V6 i kolumnach Technics SB-5.

Płyta jest fabrycznie nowa, a więc wg systemu oceniania Record Collector's Grading System byłby to Mint (Nowy).

Dane wydania

Wydawca: Relapse Records
Nr katalogowy: RR 6583-1
2 x winyl 12" 45 obr./min.
Kraj pochodzenia wydania: Stany Zjednoczone
Data premiery albumu: 2002 r.
Data wydania: 2022 r.

Lista utworów

Strona A:
  1. Crusher Destroyer 2:00
  2. March Of The Fire Ants 4:25
  3. Where Strides The Behemoth 2:55
  4. Workhorse 3:45
Strona B:
  1. Ol'e Nessie 6:04
  2. Burning Man 2:46
  3. Trainwreck 7:04
Strona C:
  1. Trampled Under Hoof 3:00
  2. Trilobite 6:29
Strona D:
  1. Mother Puncher 3:48
  2. Elephant Man 8:01

Okładka, wkładki, koperty

Myślę, że okładki będą bezsprzecznie jednym z największych atutów nowych wydań Mastodona, ponieważ są naprawdę piękne. "Remission" nadrukowano na grubym kartonie ładnej jakości, który naprawdę dobrze oddaje genialny rysunek z przodu okładki oraz fantazyjne wzory z tyłu. Jakość druku, kolory, ostrość, wszystko tutaj wygląda jakbyśmy trzymali w dłoniach pierwsze wydanie, a nie - zdaje się - osiemnaste z kolei. Całość spakowano już zawczasu w folię zewnętrzną dobrej jakości i tak naprawdę przyczepić się jakościowo mogę jedynie do kopert, które są zwyczajne, papierowe, bez wyściełania, ALE zaznaczam, że widywałem znacznie gorsze koperty. Wiadomo, że najlepiej je wymienić na takie z folią, ale od biedy równie dobrze i te mogą być.

Okładki zespołu są zawsze niezwykle fantazyjne i zarazem eleganckie

Oprócz płyt wewnątrz znajdziemy dwustronną wkładkę z tekstami i informacjami dotyczącymi nagrania oryginalnego albumu w 2002 roku, jak i poniższego mastera z 2022. Z przodu okładki widnieje świetny rysunek płonącej fioletowym ogniem, bladej chabety, która idealnie współgra z metlowo-psychodelicznym wizerunkiem zespołu. Album nosi tytuł "Remission", czyli "remisja", złagodzenie, uśpienie objawów np. raka. Jednak jak to bywa z tego typu schorzeniami potrafią w nagłej chwili wystąpić nawroty i myślę, że ta okładka symbolizuje właśnie to. Przy okazji nawiązuje sinym koniem do jeźdźców apokalipsy. Z drugiej strony perkusista zespołu - Brann Dailor - powiedział, że wstąpienie do Mastodona pomogło mu uleczyć rany po samobójstwie jego młodszej siostry (miała 14 lat), a więc "uleczenie". (Można uznać, za zabawny fakt, że z kolei nazwa wydawcy to Relapse Records, gdzie słowo "relapse" oznacza "nawrót choroby").

Górę okładki zdobi eleganckie, złote logo zespołu wraz z tytułem, otoczone ozdobnymi elementami. Bardzo fajne jest to, że każdy album zespołu ma takie samo logo, ale otoczone innymi ozdobnikami, bardzo podoba mi się takie ujednolicenie stylu.

Tył nawiązuje niejako do arabskich zdobień, ale warto zwrócić uwagę na zdjęcie płomieni, które symbolizują strony płyt

Zdecydowanie najciekawszym zabiegiem stylistycznym okładki i wkładki jest zastosowanie z tyłu, na wkładce i na labelach płyt okręgów, które symbolizują poszczególne strony winyli i powtarzanie motywu tych okręgów między tymi miejscami. W ten sposób na wkładce z tekstami mamy w rogach okręgi podpisane "Strona pierwsza", "Strona druga" itd., a z tyłu okładki mamy wymienione tytuły utworów i zdjęcia płomieni, które pokazują nam, która to strona (1 płomień, 2 płomienie, 3 i w końcu 4 dla strony D - czwartej).

Motyw z tyłu okładki powtórzono na wkładce, co wygląda świetnie

Całość stylistyki okładki i wkładki nawiązuje do mistycyzmu, duchowości i eteryczności, która objawia się w kilku utworach na płycie i kładzie podwaliny pod przyszłą twórczość Mastodona. Przy tym wszystkim, mimo dość gęstej inkrustacji wszelakimi zdobieniami, okładka nie jest w żadnym miejscu przeładowana, wszystko jest tutaj estetyczne i ma sens.

Teksty ułożono tu prawie jak napisy do niemego filmu

Po otwarciu okładki ukazuje nam się bardzo minimalistyczna lista członków zespołu, stylizowane zdjęcie plastra miodu i pszczoły, a to wszystko osadzone na zdjęciu wykolejonego pociągu z XVIII wieku, znowu mamy tutaj wiele nawiązań i stylistyki wręcz eterycznej, trochę brutalności w postaci tragicznego obrazu wykolejenia, trochę piękna i minimalizmu.

Wnętrze okładki jest równie stylowe, co jej zewnętrzna część

Brzmienie wydania

Byłem niezwykle ciekaw jak będą brzmiały te nowe reedycje, ponieważ Mastodon gra zwykle bardzo gęsto, płyty wytłoczono na mieszance winylowej w kolorze tzw. "złotego samorodka" (golden nugget) czyli złota z, powiedzmy, "zaciekami", które to złoto jest dodatkowo półprzezroczyste, jeśli spojrzymy pod światło. Dodatkowo wytłoczono tę płytę w Ameryce, ale w jednej z tłoczni należącej do czeskiej firmy GZ Media, a więc można powiedzieć, że to po części czeskie, a po części amerykańskie wydanie. No i ostatnia sprawa: album podzielono na 2 pełnowymiarowe płyty wydane w 45 obrotach na minutę, a więc powinniśmy uzyskać podwójnie lepsze brzmienie, po pierwsze z powodu podzielenia materiału na 2 osobne płyty, dzięki czemu na płycie znajduje się więcej miejsca dla poszczególnych utworów, poszerzając ich rowki, a po drugie z powodu nagrania materiału w 45 obr./min., co z kolei pozwala jeszcze bardziej pogłębić owe rowki dla jeszcze większej głębi.

Czy tak jest w istocie? Z radością informuję, że jak najbardziej! "Remission" brzmi naprawdę wspaniale, mimo bardzo gęsto granych kompozycji scena jest wystarczająco szeroka, a separacja poszczególnych "warstw" dźwięku wypada bardzo solidnie. Brzmieniowo jest tutaj zaskakująco ciepło (zwykle metal montuje się mocno podkręcając tony wysokie), gitary przyjemnie charczą mocnym, głębokim warkotem, nie świdrują nam uszu zbyt ostrym podbiciem tonów wysokich, bas jest pulsujący i nieco bardziej wycofany, ale wspaniale wspiera brzmienie gitar, a perkusja szaleje w tle tworząc nieco odległy, ale równie wyrazisty i mięsisty plan, będący podstawą całej reszty.

Płyta wygląda naprawdę imponująco i pasuje do stylistyki okładki jak ulał, starsze wydania w różnych "dzikich" kolorach prezentowały się gorzej

Oczywiście nie jest to sposób miksowania utworów, który poleciłbym do absolutnie każdego gatunku muzyki i naprawdę trzeba mieć bardzo dobry sprzęt audio, aby wyłapać wszystkie niuanse i częstotliwości. Niestety, z ciężkimi brzmieniami jest tak, że testują one nasz sprzęt nawet bardziej niż muzyka poważna, czy jazz, ponieważ są bardzo mocno wycyzelowane zarówno przez muzyków, jak i realizatorów. Dlatego niestety, jeśli macie słabszy sprzęt to tego typu płyty będą brzmiały lepiej ze srebrnych krążków, ponieważ kompresja na nich występująca ułatwi sprzętowi pracę w znacznym stopniu. Im słabszy sprzęt, tym większą "sieczkę" i chaos uzyskamy.

Zaskoczeniem dla mnie była jakość mieszanki winylowej. Mimo, iż jest to kolorowy winyl i to jeszcze tak naprawdę we wzorki to płyta wcale nie trzeszczy, nie pyka i nie szumi bardziej, niż nowe wydania na czarnym, klasycznym winylu. To ostatnie jest zwłaszcza imponujące, ponieważ album nagrano w tym przypadku wyjątkowo cicho, co normalnie wzmagałoby szumy po zwiększeniu głośności na wzmacniaczu. Utwory są oczywiście tak głośne, że nawet jeśli pojawiłyby się jakieś niedoskonałości to możemy nawet tego nigdy nie zauważyć. To po prostu zdecydowanie lepiej wykonana kolorowa płyta niż bladożółte Black Sabbath, które recenzowałem w zeszłym roku. Co jest naprawdę sporym zaskoczeniem, bo tam mieliśmy do czynienia z jednolitym kolorem i materiałem, w którym nie masz aż takiego ciężkiego "łojenia". Dlaczego więc Sabbaci brzmieli tak słabo? Cóż, winą obarczam wykorzystanie cyfrowego materiału do wytłoczenia tamtej płyty, to po prostu słychać, że wszystko jest skompresowane i nie analogowe.

Label strony A i C jest czarno-biały, można też zaobserwować efekt złotego "samorodka" na płycie

W tym brzmieniu można się zatracić i bardzo się cieszę, że te znacznie bardziej melodyjne i liryczne utwory z albumu brzmią tak cudownie, a te szybsze i bardziej agresywne sprawiają, że chciałbym mieć po prostu jeszcze lepszy, bardziej dokładnie oddający nagrania sprzęt Hi-Fi. Jednak nadal na moim zestawie nie jest źle, jest bardzo, ale to bardzo solidnie. Zwłaszcza wziąwszy pod uwagę, że to naprawdę ciężkie granie, z początku lat 2000., na kolorowej reedycji winylowej. Wydawca mógł naprawdę pójść na łatwiznę i zrobić to do kitu.

Ocena albumu

Mimo, iż "Remission" to debiut zespołu, słychać od razu jak dobrze jego członkowie są zgrani i od razu można wyczuć przebłyski ich charakterystycznego stylu, którzy nie tylko będzie się przewijać przez następne albumy grupy, ale będzie również ewoluować i - przede wszystkim - inspirować innych. Znajdziemy tutaj kilka bardzo prostych kompozycyjnie propozycji ("Crusher Destroyer", "Burning Man", "Trampled Under Hoof"), które typowo mają dawać kopa i tak naprawdę spełniły swoje zadanie zainteresowania metalowców nowym zespołem w 2002 roku. Nie są to w żadnym wypadku utwory gorsze, tak naprawdę cały album jest świetny, po prostu są one mniej "artystyczne", bardziej sludge/thrash metalowe, niż pozostała część płyty, która ociera się o metal psychodeliczny/stonerowy.

Ciekawostka: "Trampled Under Hoof" (dosł. "Stratowany pod kopytem") to bezpośrednie i dość oczywiste nawiązanie do piosenki Led Zeppelin pod tytułem "Trampled Under Foot" (dosł. "Stratowany pod stopą"), chociaż oprócz tytułu niewiele łączy te dwa utwory. Niemniej, nawiązanie jest fajne i przy okazji współgra z koniem na okładce.

Jak wspomniałem, pozostałe utwory są znacznie bardziej artystyczne, zdecydowanie najbardziej polecam zamykający album, instrumentalny "Elephant Man", ale również genialne "Trilobite", "Trainwreck" czy "Ol'e Nessie", które wręcz zioną eterycznym mistycyzmem i roztaczają go po pokoju w trakcie słuchania. Zdecydowanie z mniej eterycznych, ale wciąż bardzo znaczących utworów wymienić mogę "March Of The Fire Ants", "Workhorse" czy "Mother Puncher", które zdają się łączyć w sobie szybkość, łatwość i przyjemność tych mniej wyszukanych piosenek, z tymi właśnie bardziej rozbudowanymi.

Strona B i D mają biało-czarny label; fajnie, że zachowano stylistykę okręgów z okładki i wkładki

Teoretycznie, w przeciwieństwie do późniejszych dokonań zespołu, "Remission" nie jest albumem koncepcyjnym, jednakże nie można zaprzeczyć, że jakiś konkretny zamysł, który pod tą kategorię można by podciągnąć, jak najbardziej był. Album otwiera ryk tyranozaura z "Parku Jurajskiego", "Trainwreck" okraszono dźwiękami z dworca kolejowego, a w "Elephant Man" powiewa wiatr przed i po utworze.

Jednak niezależnie od tego jak zaklasyfikujemy album, jak podzielimy znajdujące się na nim ścieżki, to na "Remission" przede wszystkim słychać bardzo charakterystyczny dla Mastodona styl, niezwykle szybkiego, precyzyjnego grania, warczących nisko gitar, niesamowitej wirtuozerii perkusisty, który zdaje się nigdy nie zatrzymywać i gra niesamowicie gęsto, a przy tym dokładnie i precyzyjnie, robiąc nagłe zwroty, łamiąc sobie samemu rytm, wychodząc poza schematy. Od razu słychać inspirację choćby Billem Wardem z Black Sabbath, Michaelem Gilesem z King Crimson, czy nawet perkusistami jazzowymi. Oczywiście te "bardziej rozwinięte" utwory z "Remission" mają się nijak do niesamowitego brzmienia, jakie zespół wypracuje sobie kilka albumów później, do podwójnej wokalizy, do ciągłej zmiany tempa i stylu (chociaż tutaj już słychać pierwsze tego próby). Nie umniejsza to jednak w żadnym stopniu albumowi "Remission", który gorąco polecam każdemu fanowi metalu i stonera, a to wydanie jest i piękne wizualnie i brzmieniowo.


Cena wydania

Album obecnie kosztuje 141 zł u oficjalnego, polskiego dystrybutora, czyli Mystic Production, co nie jest wygórowaną cenę za limitowane, dwupłytowe wydanie na kolorowych płytach w 45 obrotach. Odradzam kupowanie w innych sklepach, ponieważ tam zawsze będzie drożej (zwykle około 150-160 zł).