Recenzja czeskiej reedycji Black Sabbath - "Sabbath Bloody Sabbath"

To wydanie przeczy absolutnie wszystkiemu, co wyznaję: jest wytłoczone na kolorowej płycie, a więc mieszanka winylowa nie jest tak "czysta" jak w przypadku czarnego winyla, zostało wytłoczone w Czechach, a więc w kraju, który nie słynie z najwspanialszych tłoczeń w historii czarnych płyt, jest to nowy remaster, a więc dźwięk najprawdopodobniej będzie wypaczony i dostosowany do obecnie sprzedawanego dla mas, raczej niezbyt dobrego, sprzętu audio, do tego taśma, z której zrobiono ten remaster może być już w naprawdę kiepskim stanie po bagatela 47 latach, no i istnieje ryzyko, że materiał został zgrany cyfrowo i dopiero wtedy wytłoczony na winylu, co będzie słychać od razu. Postanowiłem jednak zaryzykować, ponieważ "Sabbath Bloody Sabbath" to jeden z moich ulubionych albumów Black Sabbath, reedycje tego zespołu zwykle brzmią bardzo dobrze i nie był drogi. Czy będę tego żałował?

Uwagi/stan albumu

Płytę odsłuchiwałem na gramofonie Technics SL-QX-300 z wkładką Ortofon OMP 10 i igłą eliptyczną Ortofon OM 5e, wzmacniaczu Technics SU-V6 i kolumnach Technics SB-5.

Płyta jest całkowicie nowa, więc wg Record Collector's Grading System oceniam ją na Mint (Fabrycznie nowa).

Dane wydania

Wydawca: Sanctuary Records/BMG Music
Nr katalogowy: BMGRM057LP/538613481
1 x winyl
Kraj pochodzenia wydania: Czechy
Data premiery: 1973 r.
Data remasteru: około 2016-17 r.
Data wydania: 2021 r.

Lista utworów

Strona A:
  1. Sabbath Bloody Sabbath 5:43
  2. A National Acrobat   6:12
  3. Fluff 4:05
  4. Sabbra Cadabra 5:53
Strona B:
  1. Killing Yourself To Live  5:39
  2. Who Are You? 4:10
  3. Looking For Today   4:58
  4. Spiral Architect 5:29

Okładka, wkładki, koperty

Tutaj spotkała mnie bardzo miła niespodzianka, ponieważ okładka jest odpowiednio gruba, wydrukowana na ładnym papierze, nie została przesadnie rozjaśniona, ani zaciemniona jak to zwykle bywa przy obecnie wydawanych reedycjach, nie jest też to kiepski skan słabej jakości. Co więcej jest rozkładana, dokładnie tak jak powinna no i nie sprawia wrażenia zrobionej "na odwal się".

Okładka jest mocniejszą stroną tego wydania

Kieszeń na płytę jest dobrze sklejona, nie mam wrażenia, że klej zaraz puści (co potrafiło mi się już przytrafić w przypadku nowych wydań), jednak sama kieszeń jest trochę zbyt ciasna i można do środka wsadzić albo płytę w dołączonej kopercie, albo płytę w jakiejś lepszej kopercie, którą podmienimy, wtedy kopertę z tego wydania można wsadzić między "skrzydła" okładki i tyle. Dość częsty zabieg ostatnimi czasy, okładka jest obliczana tylko i wyłącznie na ciasne wsunięcie płyty i nic więcej, co może być problematyczne przy lepszych, grubszych kopertach.

Gdyby nie kod kreskowy, to mógłbym się nabrać, że to jakieś starsze wydanie

Sama koperta dołączona do zestawu jest dość ładna, ale nie ma wiele wspólnego z oryginalną, no i wykonano ją ze śliskiego papieru od zewnątrz i matowego od wewnątrz. Jest to bardzo słaba ochrona płyty przed zarysowaniami, dlatego polecam od razu wymienić ją na jakąś lepszą wyściełaną folią. Na kopercie, oprócz tekstów i oryginalnych informacji z sesji nagraniowych, znajdziemy kilka wypowiedzi zespołu na temat nagrywania tego albumu i okładki singli go promujących z różnych części świata.


Informacje dodane do koperty są ciekawe, ale trochę szkoda, że nie odtworzono oryginału

W sprzedaży jest dostępne również wydanie na pomarańczowej płycie w fioletowe ciapki.. które z jakiegoś powodu jest droższe o 30 zł. To absurd, bo o ile mi wiadomo, to mastering umieszczony na obu wydaniach jest dokładnie ten sam...

Brzmienie wydania

Zresztą, o ile się nie mylę to jest ta sama wersja, której użyto w boxie z 2017 roku "The Ten Year War", a więc tak naprawdę mastering pochodzi jeszcze sprzed kilku lat i został wykonany przez Waltera Coehlo "przy nadzorze" Andy'ego Pearce'a. Możecie się zastanawiać cóż to znaczy, a znaczy to tyle, że Waltera nikt w świecie inżynierii muzyki za bardzo nie zna, Andy'ego natomiast tak, a więc przyklejono nazwisko Pearce'a, w nadziei, że zareklamuje wydania Sabbathów z tym masteringiem, a tak naprawdę montował pan Coehlo. Biorąc to wszystko pod uwagę, zdecydowanie najbardziej interesowało mnie jak to wszystko brzmi. Nowy remaster, nowe wydanie z Czech i to jeszcze na żółtej płycie.

Zdjęcie w środku okładki zawsze mnie fascynowało. Jedno z bardziej psychodelicznych w historii grupy

Zanim jednak przejdziemy do opisu odsłuchu muszę powiedzieć, że czeska tłocznia GZ Media ma naprawdę olbrzymie problemy z kontrolą czystości w swojej placówce. Płyta sama w sobie nie wyglądała na brudną po wyjęciu z koperty, ale zanim zaczęła brzmieć dobrze to wymagała naprawdę długotrwałego i PORZĄDNEGO czyszczenia. Na starsze wydania zwykle nie muszę zużywać tyle płynu czyszczącego, ile zużyłem na niniejszą płytę i sam płyn przez długi czas był bardzo brudny. Fabryczny syf znajdował się niestety głęboko w rowkach i dopiero po takim dogłębnym czyszczeniu płyta przestała oblepiać nim igłę.

Nie oznacza to, że płyta przestała potrzaskiwać w tle. Na szczęście album oprócz kilku cichszych momentów jest dość gęsto nagrany i głośny, dlatego nie przeszkadza mi to tak bardzo, ALE muszę przyznać, że jeśli ktoś nie czyści nowych płyt to może być mocno zawiedziony, że fabrycznie nowy produkt jest brudny i trzeszczy jak stare wydanie w stanie Very Good (Bardzo dobry). Tak jak napisałem: mi to nie przeszkadza, ale przyznaję, że fakt, iż całkowicie nowy produkt, nawet po myciu znacznie dłuższym niż w przypadku starych płyt brzmi jakby miał ponad 40 lat. Fanatycy nowych płyt uznaliby pewnie, że nadaje się do kosza.

Myślałem, że nigdy nie zobaczę kolorowej płyty na talerzu swojego gramofonu

Możliwe, że trzaski, pyknięcia i kliki wynikają z barwnika dodanego do mieszanki winylowej. Może też z tego powodu płyta brzmi dość nierówno, ja jednak stawiałbym na kiepski mastering. Zacznijmy od najważniejszego: czy jest to cyfrowe nagranie zgrane na płytę winylową? Nie jestem do końca pewien, ale z pewnością NIE brzmi jak cyfrak. Płyta jest dość wielowarstwowa i dynamiczna, a separacja stereo jest całkiem niezła. Jedyne, co mogłoby mi tu "śmierdzieć" to dość wąska scena muzyczna, która niestety nie pomaga odsłuchiwanemu materiałowi. In plus mogę z pewnością powiedzieć, że płyta sama w sobie jest dość gruba i ciężka i przynajmniej nie jest wykrzywiona, jak to czasem się zdarza w przypadku nowych płyt składowanych jedna na drugiej.

Co rozumiem poprzez "brzmi nierówno"? Otóż każdy utwór zdaje się mieć nieco inny poziom głośności, a dodatkowo każdy z nich brzmi inaczej, jedne lepiej, drugie gorzej, co niestety jest nieco denerwujące. I tak na przykład utwory 1, 3, 6 brzmią solidnie, podczas gdy 2, 5, 7 już tylko nieźle, a 4 i 8 brzmią bardzo słabo.

Label jest prosty, ale ze swoimi gotyckimi fontami wygląda dobrze

Najbardziej w uszy rzuca się to, że o ile materiał nie brzmi cyfrowo, o tyle sposób jego zremasterowania już niestety tak. Wokal jest aż za czysty i syczący, bas zbytnio dudni, a perkusja jest w większości utworów zbyt wybiórcza i wysokotonowa, przez co słychać głównie uderzenia w werble, ale z kolei talerze są schowane z tyłu. Bas w większości utworów jest również dość nierówny, czasem za słaby, a czasem zdecydowanie za mocny. Najgorszym przykładem jest "Spiral Architect", w tym utworze bas podkręcono tak, że nie da się normalnie przesłuchać tego utworu bez bólu głowy... Gitary są trochę za bardzo uładzone i mam wrażenie, że brakuje im tego metalowego pazura, są jakieś takie "wyciszone".

"Fluff" to spokojna ballada instrumentalna, dlatego tutaj największym problemem może być trzeszczenie płyty, chociaż na samą przejrzystość i przestrzenność utworu narzekać nie mogę. Mam wrażenie, że ogólnie mastering tutaj polegał na bardzo selektywnym podkreślaniu poszczególnych momentów w utworach, zamiast pozostawieniu naturalnego "flowu" instrumentów. Np. przez cały utwór perkusja może być mocno wycofana i niezbyt obecna, ale NAGLE słyszymy jakiś akcent na talerzach, albo uderzenie w kocioł i duży bęben, których przez resztę utworu słychać nie było prawie wcale. Podobnie jest z innymi elementami, np. fortepianem, klawesynem, tamburynem czy choćby smyczkami. Wyłaniają się z miksu, kiedy mają coś zaakcentować, aby zaraz potem zniknąć.

Jednak mimo tych wszystkich wad są też pozytywy. Tak jak wspomniałem, stereofonia, separacja, ogólna dynamika stoją na dobrym poziomie i kiedy przyzwyczaimy się do brzmienia tego wydania to możemy się bawić przy nim całkiem nieźle. Słyszałem, znacznie gorsze wydania, ale słyszałem też znacznie lepsze... Ogólnie jest nieźle, ale nie powaliło mnie na łopatki. Utwory brzmiące dobrze i nieźle są bardzo przyjemne w odbiorze z jakiegoś powodu, a te grające kiepskawo można przeboleć, bo nie jest ich na szczęście tak wiele. Da się słuchać, da się przyzwyczaić, ale nie oczekujcie tutaj przepięknej jakości i naturalności brzmienia ze starszych wydań, czy nawet świetnych reedycji wytwórni NEMS.

Ocena albumu

Istnieje jeszcze pomarańczowa, nakrapiana wersja, ale to dokładnie to samo

"Sabbath Bloody Sabbath" to genialny album. Łączy w sobie bardzo wiele z metalowych korzeni zespołu z psychodelicznymi eksperymentami, które wrzucają tutaj świetne przejścia między zupełnie odmiennymi klimatami (np. nagła wstawka na gitarach akustycznych w środku metalowego grania), mamy tu wspomniane wcześniej klawesyn i smyczki, ale również syntezatory, flet, róg, a nawet dudy.

Album jest pełen typowego dla zespołów rockowych z tamtego okresu misz-maszu psychodelicznego, który tak kocham, a który sprawia, że utwory przestają być sztampowe i zyskują na oryginalności. Za każdym odsłuchem można odkryć coś zupełnie nowego wsłuchując się w inną warstwę utworu. Tego nauczyli mnie Beatlesi i nie tylko mnie podczas słuchania, ale również zespoły z tamtych czasów podczas grania. Charakterystyczne zmiany nastroju i klimatu utworów przypominające genialne przejścia znane z zespołu Budgie są tutaj bardzo prominentne.

Z moich ulubionych utworów wybrać muszę koniecznie tytułowy "Sabbath" Bloody Sabbath", "A National Acrobat", "Killing Yourself To Live" czy "Looking For Today". Oczywiście "Fluff" i reszta utworów też jest świetna, ale te wyżej wymienione zdecydowanie najbardziej cieszą me uszy.

Cena wydania

Obecnie to żółte wydanie kosztuje około 90 zł nowe, zafoliowane. Wydanie pomarańczowo-fioletowe jakieś 120 zł, co jest oczywiście bez sensu, bo jeśli już chcecie je kupić i nie jesteście kolekcjonerami, którzy muszą mieć absolutnie wszystko, to zdecydowanie bez sensu przepłacać. Ewentualnie można zaczekać, aż te wydania nieco stanieją (dopóki jeszcze nie stały się "kolekcjonerskie") albo poszukać używanego egzemplarza.

Czy warto? Cóż, MOŻLIWE, że na nowym sprzęcie ten album będzie brzmiał lepiej i wtedy będzie wart tych 90 zł. Ja szczerze mówiąc troszkę żałuję, bo nie jest to równomiernie brzmiące wydanie, JEDNAK, dopóki nie znajdę jakiegoś starszego w dobrej cenie to jest to na tyle niezłe wydanie, aby póki co zaspokoić mój głód posiadania "Sabbath Bloody Sabbath", a z tego co widziałem, obecnie starsze wydania są dość drogie. Ta sytuacja oczywiście się będzie zmieniać i naprawdę jeśli wam się nie pali do tego albumu (czy jakiegokolwiek z dyskografii Sabbathów wydanego na kolorowych płytach) to zdecydowanie lepiej zaczekać, aż te starsze wydania stanieją.