Recenzja drugiego brytyjskiego wydania Kiss - "Creatures Of The Night"

Pod koniec lat 70. zespół Kiss miał wiele problemów, najpierw perkusista Peter Criss - czyli zespołowy Catman - przestał pojawiać się na sesjach nagraniowych z powodu problemów z używkami, a później gitarzysta prowadzący Ace Frehley (jego alter-ego to Spaceman) miał poważny wypadek samochodowy, co również wykluczyło go z pracy nad kolejnymi albumami grupy. Niestety po rehabilitacji Ace nie wrócił do formy i z powodu problemów z alkoholem został z zespołu wyrzucony, podobnie jak Catman. Jednakże, mimo wielu przeciwności losu i perturbacji w 1982 roku ukazał się album "Creatures Of The Night", który był pierwszym albumem z muzykami sesyjnymi m.in. Ericiem Carrem (perkusista, alter-ego The Fox) i Vinniem Vincentem (alter-ego Ankh Warrior), którzy to zostali w składzie zespołu przez najbliższy czas. Oprócz powyższego album jest niezwykle ciekawy, ponieważ 3 lata później został ponownie wydany przez zespół po zremiksowaniu zawartego na nim materiału.

Uwagi/stan albumu

Płytę odsłuchiwałem na gramofonie Technics SL-QX-300 z wkładką Ortofon OMP 10 i igłą eliptyczną Ortofon OM 5e, wzmacniaczu Technics SU-V6 i kolumnach Technics SB-5.

Płytę oceniam na stan Excellent (Doskonały) wg Record Collector's Grading System.

Dane wydania

Wydawca: Casablanca Records
Nr katalogowy: CANL 4 (6302 219)
1 x winyl
Kraj pochodzenia wydania: Wielka Brytania
Data premiery: 1982 r.
Data wydania: 1982 r., drugie wydanie

Lista utworów

Strona A:
  1. Creatures Of The Night 4:01
  2. Saint And Sinner 4:50
  3. Keep Me Comin' 4:00
  4. Rock And Roll Hell 4:08
  5. Danger 3:55
        Strona B:
        1. I Love It Loud   4:12
        2. I Still Love You 6:06
        3. Killer 3:19
        4. War Machine 4:13

        Okładka, wkładki, koperty

        Zacznijmy od tego, że okładki (podobnie jak i wersje miksu) tego albumu są dwie. Oryginalna wersja z 1982 roku, którą tu recenzuję to ostatni album przedstawiający zespół ze swoim charakterystycznym make-upem na długie lata, nim w 1998 roku Kiss nie postanowili powrócić do swoich alter-ego. Nie ukrywam, że wolę oryginalną okładkę z '82 i to mimo, iż nie widać na niej Ankh Warriora (co byłoby fajnym smaczkiem, bo The Fox na okładce jako oficjalny członek grupy już się znalazł). Zamiast niego jest Ace Frehley jeszcze jako Spaceman, mimo, że tak naprawdę na tym albumie nie gra.


        Oryginalna okładka (u góry) i okładka z '85 roku (na dole); bezsprzecznie oryginał lepszy, bardziej legendarny i uniwersalny

        Okładka drugiego wydania brytyjskiego jest wykonana z dość cienkiego kartonu, oczywiście nie tak słabej jakości jak ówczesne polskie wydania, ale jakość tutaj nie powala na kolana. Nie wiem czy oryginalne wydanie USA posiadało grubszy karton, jeśli tak, to możliwe, że pierwsze wrażenie było lepsze. Niemniej, jest to i tak dobra, ładna, lakierowana okładka.

        Album wydawany w burzliwym dla zespołu okresie? Dajmy pioruny!

        W środku znajdziemy z zewnątrz śliską, w środku nieco matową kopertę z nazwą albumu i tekstami piosenek. Niezbyt to dobre rozwiązanie pod kątem przechowywania płyty, jednak w latach 80. dość powszechne na całym świecie. Możliwe, że pierwsze wydanie miałoby tę kopertę wyściełaną folią. Warto zauważyć, że font zastosowany na kopercie drugiego wydania UK różni się nieco od pierwszego wydania USA. Dodatkowa uwaga: klej w kopercie mojego egzemplarza kompletnie wysechł i puścił.


        Koperta jaka jest, każdy widzi

        Ogólna jakość prezentowana tutaj jest dobra, ale nic ponad to, bardzo typowe wydanie z lat 80., nierozkładana okładka, jedynie dobra jakość kartonu okładki i prosta, niewyściełana koperta. Tragedii absolutnie nie ma, ale idealnie też nie jest.

        Brzmienie wydania

        Jakkolwiek jakość wykonania okładki i koperty nie zachwyca, tak brzmienie już jak najbardziej. Album brzmi po prostu fe-no-me-nal-nie. Można by powiedzieć, że "nic dziwnego, to drugie wydanie", ale jak wiemy po kanadyjskim drugim wydaniu również Kiss, takie myślenie może być zgubne. Tutaj jednak nie ma co udawać, płyta gra niezwykle przestrzennie, wielowymiarowo, użyte w kompozycjach pogłosy potęgują to uczucie, jest po prostu potężnie. Niesamowicie pełne i głębokie bębny, nisko schodzący bas, gitary uderzające nas w twarz i wokale niosące się echem po pokoju idealnie pasują do takiego grania i sprawdzają się znakomicie na tym konkretnym wydaniu.

        Przez cały czas odsłuchu nie miałem absolutnie problemów z jakością brzmienia, ta płyta po prostu wyrywa drzewa z korzeniami i chce się tylko podkręcić głośność. I to wszystko na niezbyt grubej płycie, która na pierwszy rzut oka zdaje się niepozornie wykonana. Oczywiście brzmienie jest bardzo charakterystyczne dla hard rocka lat 80., tak więc perkusja ma swój pewien "styl" z tamtego okresu, jak również zastosowanie pogłosów i ustawienie gitar przywodzi na myśl tamten okres. Niemniej, brzmi to wszystko niezwykle przestrzennie, klarownie, głęboko, mocno. Może i ten opis wydaje się prosty, krótki i zbyt lakoniczny, jednak naprawdę znacznie łatwiej pisze się o czymś, co brzmi wyjątkowo źle, niż o świetnie brzmiących płytach, jak ta. Po prostu wszystko tu jest na swoim miejscu i idealnie pasuje do siebie, a przy tym nie sprawia, że dostaję bólu głowy przy głośniejszym słuchaniu. Realizatorzy dźwięku może nie wynaleźli koła tym albumem, ale odwalili kawał solidnej roboty.

        Płyta może i nie jest "gruba i ciężka", ale jakiego daje kopa!

        Ocena albumu

        "Creatures Of The Night" to być może relikt swojej epoki, bardzo konkretny produkt, z bardzo konkretnego momentu w czasie i to słychać choćby we wspomnianym brzmieniu perkusji. To typowy glam-rock z zakusami na hair-metal, ale ja nauczyłem się lubić takie brzmienie. Owszem, kiedyś po prostu nie mogłem zdzierżyć tego typu grania i nadal uważam, że w tamtym okresie powstało bardzo dużo dziwnej, lub zwyczajnie dość nudnej muzyki, jednakże ostatnimi czasy otworzyłem się na lata 80. i dobrze zrobiłem. Jeśli chodzi o zespoły metalowe i rockowe, które zaczynały w latach 60. i 70. to niestety zwykle ich płyty z dekady z ósemką pozostawiały wiele do życzenia.

        "Creatures Of The Night" to jeden z tych albumów, który jedną stronę płyty ma lepszą od drugiej, w tym przypadku to strona B jest zdecydowanie lepsza. Najbardziej do gustu przypadł mi najdłuższy utwór na albumie czyli "I Still Love You", który jest rozdzierającym serce (i gardło) Starchilda, epickim wyznaniem miłości odrzuconej, zdecydowanie najciekawszy w warstwie muzycznej, kilkakrotnie zmieniający klimat, z mocarną perkusją Foxa i świetnym dialogiem gitar.

        Prosty label bez zbędnych ozdobników 



        Ostatni utwór "War Machine" to chyba hołd oddany Black Sabbath bo gdyby podmienić wokal Demona na Ozzy'ego to brzmiałby niczym żywcem wyrwany z sesji nagraniowych kapeli Osbourne'a. Wspaniale ryczące gitary i bas, podkreślone przez ryczący głos Demona. Główny riff, praca basu i rytm wybijany przez perkusję są tu iście sabbathowskie.

        Nie oznacza to, że strona A nie ma dobrych utworów, po prostu jest na niej znacznie więcej takiej typowej rockowej papki lat 80. - utwory są dość podobne do siebie i dość szybko wpadają jednym uchem, a drugim wypadają. Nie zrozumcie mnie źle, to w żadnym wypadku nie są złe kompozycje, po prostu żadna z nich jakoś szczególnie nie odstaje oprócz tytułowego "Creatures Of The Night" czy "Rock And Roll Hell".

        Tymczasem pozostałe dwa utwory ze strony B czyli "I Love It Loud" i "Killer" znacznie szybciej zapadają w pamięć głównie dzięki bardziej indywidualnemu podejściu do instrumentacji w nich i ciekawszemu zróżnicowaniu.

        Cena wydania

        Ceny tego wydania zależą w dużej mierze od naszego szczęścia, wiedzy (a raczej niewiedzy) sprzedawcy i rynku. Za granicą płyta ta osiąga ceny nawet powyżej 110 zł, jednakże na rodzimym gruncie, jeśli mamy szczęście i sprzedawca nie oznaczy dokładnie jakie to wydanie, to możemy dorwać ten album nawet poniżej 80 zł.

        Mój egzemplarz kosztował mnie niecałe 60 zł.