Szukając Jima Morrisona (czyli problemy z wydaniami) - FELIETON

Debiutancki album The Doors z 1967 r. jest zdecydowanie jednym z najbardziej znanych w dorobku zespołu. To jeden z tych albumów, które wydano na prawie każdym istniejącym nośniku, podobnie jak "Sierżanta Pieprza" Beatlesów, czy "Dark Side of The Moon" Floydów. Dlaczego więc w tym natłoku wydań nie jestem w stanie znaleźć normalnie brzmiącej czarnej płyty?

Policja? Szukam debiutu The Doors w dobrym wydaniu. Nie ma?

Mało jest wydań tej płyty?

Felieton postanowiłem napisać pod wpływem swoich obserwacji dotyczących wydań płyt Doorsów. W przeszłości, kiedy w kieszeniach królowały odtwarzacze MP3, posiadałem większość albumów zespołu właśnie w tym formacie. Po latach zainteresowałem się sześciopłytowym boxem "The Doors: A Collection" zawierającym wszystkie studyjne albumy grupy wydane za życia Morrisona. Box wypuszczony w 2011 przez Rhino Records jest bardzo fajny - ładnie wydany, stosunkowo tani (około 80-90 zł) i jak na płyty CD brzmi świetnie. Problem w tym, że mimo stosunkowo minimalistycznego podejścia, bez dodawania bonusów i innych takich bzdur, nie powstrzymano się od zmian w czasie masteringu tej wersji.

Jeśli chcemy mieć wszystkie płyty z Morrisonem na CD to ten box jest w sam raz

Na "Waiting For the Sun" dodano na początku, końcu i pomiędzy utworami odzywki realizatora dźwięku ze studia nagraniowego. To ciekawy i przyjemny dodatek, ale oryginalnie nie istniał na tej płycie. Poza tym, niektóre utwory z pierwszego albumu brzmią nieco dziwacznie przez rozmieszczenie instrumentów w dziwnych miejscach na scenie muzycznej i tak np. potrafimy słyszeć tylko lewy kanał przez dobrą minutę "Light My Fire", w prawym w tym czasie nic się nie dzieje. Z pewnością zmian jest znacznie więcej, ale boxu już dawno w swoim posiadaniu nie mam, ponieważ chciałem mieć dyskografię zespołu na czarnych płytach.

Winyle zawsze lepsze... prawda?

Moim pierwszym krokiem był zakup właśnie debiutanckiego albumu "The Doors". Najszybciej i najłatwiej zdobyłem reedycję z 2009 r. wydaną również przez Rhino. Nauczony posiadaniem wyżej wymienionego boxu stwierdziłem, że Rhino wypuszcza bardzo dobrze nagrane wersje i przekonany, że tak będzie również tutaj kupiłem tą reedycję.

Reedycja z Rhino jest w mono, podobnie jak oryginalne wydanie z 1967 r.

Dodatkowym plusem dla mnie było to, że Rhino Records wydało płytę monofonicznie, czyli dokładnie tak, jak oryginalne wydanie amerykańskie z '67 roku. Beatlesi w mono brzmią diametralnie lepiej i zgodnie z wizją zespołu, dlatego skusiła mnie wizja Doorsów w mono.

Nie pomyliłem się, płyta brzmiała fantastycznie, nawet sama z siebie, o porównywaniu z "cedekiem" z boxu nie było nawet mowy. Pojawiło się niestety jedno "ale": wersję na rynek europejski odlano z beznadziejnej mieszanki winylowej, która zaledwie po kilku odtworzeniach elektryzowała się niemożebnie. Przez to nawet genialnie brzmiąca, rzadko odtwarzana płyta trzeszczała i pykała jakby była brudna, lub mocno zniszczona, a była zupełnie nowa. Wielokrotne czyszczenie nie dawało skutku, więc pozbyłem się również i tego wydania.

Do trzech razy sztuka?

Wiele lat później tata zdobył całą dyskografię The Doors na winylach zebraną z różnych źródeł: były tam same reedycje, wszystkie brytyjskie i niemieckie, niektóre z lat 70., inne z 80. Przesłuchałem je w celu sprawdzenia, czy będę zainteresowany odkupieniem ich od taty. Płyty brzmiały naprawdę dobrze, albo nawet genialnie (np. "L.A. Woman"). Na jednej z nich znajduje się nawet przyklejona do powierzchni niezidentyfikowana plamka, której nie mogę odkleić, a mimo to longplay gra świetnie, igła nie przeskakuje i nawet nie słychać, że coś się tam przykleiło.

Problem jednak był w tym, że tak jak wszystkie pozostałe albumy z tego zbiorowiska brzmiały bardzo solidnie mimo, że są jedynie późnymi reedycjami wydanymi na cienkich i lekkich płytach, tak "The Doors" brzmiało źle. Dlaczego? Nie było słychać perkusji. Biedny John Densmore, wszystkie instrumenty i wokal brzmiały normalnie, ale perkusji nie było słychać albo wcale, albo ledwo ledwo. Byłem zdruzgotany, brytyjskie wydanie i brzmi tak fatalnie? Przecież pozostałe, które mam brzmią super, poza tym mam też inne płyty różnych wykonawców w reedycjach angielskich z lat 80. i brzmią normalnie. Co tu się stało? Zostawiłem sobie więc pozostałe pięć albumów, a ten oddałem.

Znowu niewypał

Dziś dostałem od ojca do przetestowania kolejne wydanie "jedynki" Doorsów, znów w celu sprawdzenia, czy chcę ją odkupić. Jest to wydanie niemieckie z 1983 roku, wydane na licencji Warner Music pozyskanej w 1973. Z początku zaintrygowało mnie to i było obiecujące. Licencja z lat 70. mogła dawać szanse na dobre brzmienie i pomyślałem sobie, że "przecież nie może grać gorzej niż tamto wydanie UK".

Okładka nie wyróżnia tego wydania w żaden sposób. No, może jest nieco blada

Okazało się jednak, że płyta brzmi absolutnie fatalnie... Co prawda, w przeciwieństwie do tamtego wydania słychać tu wszystkie instrumenty, ale w taki sposób, że nie życzyłbym tego nikomu. To brzmi tak, jak gdyby ktoś wziął kiepską kopię taśmy z tym albumem i przepuścił ją przez korektor, w którym ustawiono wszystkie suwaki częstotliwości średnich na maksimum, a pozostałe cofnięto na sam dół. Płyta jest tak "zmulona", niewyraźna, przytłumiona, że wytrzymałem tylko przesłuchać stronę A i pierwszy utwór ze strony B.

Rowki wypełniają prawie całą powierzchnię strony A, wygląda obiecująco

Zanim powiecie: "no dobra, płyta mogła być brudna", od razu zaprzeczam - igła i płyta zostały dokładnie wyczyszczone przed odsłuchem. Jedynym mankamentem, który wynika z porysowania jest przesterowywany wokal w "The Crystal Ship", co swoją drogą bardzo przeszkadza, jako że jest to utwór spokojniejszy i cichszy, poza tym przez takie "skrzeczenie" w prawym kanale myślałem przez sekundę, że coś się stało z moją igłą, albo kolumną. Na szczęście nic z tych rzeczy nie miało miejsca, ale mikro-zawału już zdążyłem dostać.

Wystrzegajcie się tej notki z tyłu okładki i tego labela

Byłem naprawdę zdumiony, to wydanie brzmi jeszcze gorzej niż ostatnio recenzowany przeze mnie kanadyjski Kiss! Tam instrumenty miały chociaż jakąś dynamikę, chociaż w niektórych momentach coś brzmiało dobrze. Tutaj nic tak nie brzmi.

Co z pierwszymi wydaniami?

Wszyscy, którzy mają dostęp do pierwszych, drugich i trzecich amerykańskich wydań zespołu zgodnie potwierdzają: brzmią one genialnie. No dobrze, ale nawet w USA bardzo ciężko jest zdobyć takie wydania, które będą wytłoczone bez błędów (w tamtych czasach zdarzało się to dość często), w stanie pozwalającym na codzienne słuchanie i w niskiej cenie. Co dopiero w Polsce! U nas raczej znajdziemy albo obecnie wydawane reedycje, albo niemieckie i brytyjskie z lat 80. Może trzeba szukać takich z lat 70.? Może. Jednak akurat pierwszego albumu, jak wspomniałem wyżej, wydań są naprawdę tysiące, więc ciężko stwierdzić co będzie brzmiało dobrze, a co nie, nawet z pomocą Discogsa.

Oczywiście dalej będę poszukiwał wydania "The Doors", które nie zrujnuje mnie finansowo, a będzie można go słuchać z wypiekami na twarzy. Nie wiem z czego wynika taka sytuacja akurat z tym albumem. Jedyne co przychodzi mi na myśl to wielkokrotne kopiowanie taśm, spowodowane olbrzymią popularnością albumu, w celu wydawania kolejnych reedycji, które tak czy inaczej każdego roku schodzą jak ciepłe bułeczki. Na szczęście pozostałe pięć albumów mogłem odkupić od taty stosunkowo tanio, w pakiecie i może nie brzmią idealnie, ale na tyle solidnie, że w zupełności mi wystarczą, przynajmniej na chwilę obecną. Może jeśli kiedyś będę miał większy budżet poszukam lepszych wydań. Póki co poszukiwania debiutu The Doors nadal trwają.