Breakout Tadeusza Nalepy i Miry Kubasińskiej, to jeden z nielicznych polskich zespołów, które naprawdę darzę olbrzymim szacunkiem i uważam, za prawdziwie rozwojowe i innowacyjne w swoim czasie. Tak wiele rodzimych wykonawców (z nielicznymi wyjątkami), zarówno z tamtego okresu, czyli lat 60. i 70., jak i obecnie, zwyczajnie mi „nie leży”, czegoś im brakuje, albo po prostu coś robią nie tak. Oczywiście, istnieją wspaniałe polskie formacje i ich się trzymam, ale – zwłaszcza w tamtym okresie – Breakout nie miał sobie równych. Połączenie bluesa, rocka, jazzu, czasem nawet ballady gitarowej czy psychodelii z naprawdę solidnymi tekstami Bogdana Loebla i niesamowitym talentem muzycznym i wokalnym dwójki liderów, stanowiły niesamowitą, bardzo postępową mieszankę.
Problem z twórczością Breakoutu jest taki, że zespół był niestety ZBYT postępowy jak na komunistyczne realia, co w połączeniu z dość niskimi umiejętnościami polskich inżynierów i realizatorów, oraz słabym sprzętem studyjnym, sprawiło, że większość albumów w oryginalnej, winylowej formie, brzmi naprawdę miałko i jedynie genialny materiał muzyczny i świetne okładki ratują te pozycje. Jeśli chodzi o płyty kompaktowe to Breakout znowu przechodził z rąk do rąk. „Cedeki” zespołu Kubasińskiej i Nalepy wydawano nawet w pewnym momencie niskim nakładem w USA!
"Stare wydania" (po lewej) obok nowych wydań (po prawej) |
Przez takie przerzucanie się prawami autorskimi ludzie chcący posłuchać całej dyskografii zespołu na srebrnych krążkach, może nawet brzmiącej lepiej, niż oryginalne czarne płyty, musieli zadowalać się składankami. Ratunek przyszedł, kiedy w 2005 roku zremasterowaniem całej dyskografii zespołu zajął się syn Miry i Tadeusza, Piotr, który – konsultując z ojcem progres prac nad remasterami – postarał się, aby cały katalog twórczości jego rodziców został wydany na srebrnych krążkach z odpowiednim pietyzmem. W remasteringu pomagał mu Bogdan Żywek, który pomagał w realizacji wielu polskich edycji kompaktowych. Mastering nowej wersji wykonano w 24 bitach.
Wydanie oryginalne z 2005 r. (u góry) i nowa wersja (na dole); od razu widać różnicę nawet w barwie okładki, tutaj plus idzie do nowego wydania, stare po prostu wyblakło |
Remaster brzmiał świetnie, każdy album z dyskografii zyskał nowe życie dzięki nieco bardziej nowoczesnej realizacji, która jednak szanowała oryginalny zamysł artystyczny i oryginalne taśmy matki. Wiele lat używano właśnie tej wersji stworzonej przez Piotra Nalepę w porozumieniu z ojcem, jako wzorcowej do kolejnych wydań nie tylko kompaktowych, ale i winylowych reedycji, czy też oficjalnych plików MP3.
Nadeszła jednak 65 rocznica działalności wytwórni Polskich Nagrań, a że już kilka ładnych lat temu przejęta została przez Warner Music Poland, to wielki wydawca postanowił to uczcić, wydając od zeszłego roku jubileuszowe płyty CD polskich wykonawców, wytłoczone na całkowicie czarnych z obu stron płytach kompaktowych, a że przy okazji licencja na remastery Piotra Nalepy wygasła to nadażyła się idealna okazja na odnowienie dyskografii zespołu. W ten sposób w moje ręce wpadły 3 obecnie dostępne na rynku reedycje z 2021 i 2022 roku albumów Breakoutów, które wyjątkowo oprócz nowych książeczek, zawierają zupełnie inny miks niż ten, zaproponowany przez Piotrka Nalepę. Jak wypadły te nowe remastery na tle poprzedników?
Kilka słów wyjaśnienia...
Tyły okładek nowych wydań (na dole) są ujednolicone i schludne, ale trochę przez to nieciekawe i nijakie |
Porównanie poligrafii
Póki co w nowej serii na jubileusz Polskich Nagrań wydano jedynie 3 albumy zespołu: pierwszy po zmianach w kierunku twórczości zespołu „Na Drugim Brzegu Tęczy” z 1969 r., trzeci „Blues” z 1971 r. i szósty album „Ogień” z 1973 r. Obecnie zapowiedziano jeszcze wydanie drugiego albumu „70a” z 1970 roku. Czy wydana zostanie cała dyskografia w ten sposób? Nie wiadomo, Polskie Nagrania mają w zwyczaju wydawać najpierw „Blues”, potem „Na Drugim Brzegu Tęczy” (bo to albumy kultowe), a potem EWENTUALNIE dokańczać resztą.Oryginalny tył okładki znajdziemy dopiero wewnątrz, oryginalny środek, który był również w wydaniu winylowym (u góry) został przeniesiony do wnętrza książeczki |
Oczywiście wszystkiemu, co znajdziemy w książeczce nadano charakterystyczy, ujednolicony styl i cieszy mnie, że nie zdecydowano się całkowicie pominąć wewnętrzną stronę oryginalnej, winylowej okładki. W wydaniu z 2005 roku jest ona obecna po rozłożeniu digipaku (co widać na jednym ze zdjęć powyżej), tutaj zaś znajduje się w samym środku książeczki. Szkoda tylko, że zmieniono kolor tła oryginalnej listy utworów, nie widzę powodu, dla którego miałoby to sens. Natomiast bardzo fajnym rozwiązaniem jest umieszczenie z tyłu okładki każdego z albumów informacji o dacie wydania oryginału i numerem katalogowym pierwszego winylowego wydania. Wiem, marudzę, że nowe tyły okładek są nijakie, ale trzeba przyznać, że w tym wszystkim są jak najbardziej estetyczne i możemy się z nich dowiedzieć wszystkich istotnych informacji, m.in. o personelu w studio nagraniowym w tamtych latach, czy składzie zespołu, co nie zawsze było takie oczywiste z tyłu oryginalnych albumów Breakoutu (czasami te informacje widoczne były dopiero po otworzeniu okładki).
Oryginalne wnętrze okładki (i tak zostało zmodyfikowane) znajdziemy dopiero w środku książeczki; u góry awers koperty z wydania 2005 |
Niestety, książeczki nie są równie dobre we wszystkich trzech płytach. "Na Drugim Brzegu Tęczy" posiada zdecydowanie najdłuższą i najbogatszą książeczkę, w której znalazło się nawet zdjęcie, którego nigdy wcześniej nie widziałem: Mira zaczesująca Tadeuszowi włosy do tyłu przed festiwalem w Opolu. Organizatorzy festiwalu uznali wtedy, iż mężczyźni w długich włosach są „nieobyczajni”, dlatego Tadeusz, Michał Muzolf i Józef Hajdasz musieli spiąć włosy z tyłu głowy i zaczesać je za uszy.
Pozostałe książeczki w "Bluesie" i "Ogniu" są niestety bardzo ubogie, zdjęcia są malutkie, przyciemnione (niespodzianka!) i tekstu jest jakoś tak mniej, jakby Wilczyński nie miał na ich temat równie dużo do napisania (co jest bzdurą, bo "Blues" to legendarny wręcz album polskiej sceny muzycznej!). Wielka szkoda, że nie postarano się, aby wszystkie albumy z tej nowej kolekcji miały równie fajne książeczki co "Na Drugim Brzegu Tęczy". A przecież archiwalnych zdjęć Breakoutów nie brakuje i to z każdego okresu działalności. Trzeba było po prostu je wykupić. W "Ogniu" mamy już całkowity blamaż, ponieważ nie wykorzystano ŻADNYCH zdjęć, które pojawiły się na wydaniach z 2005 i żadnych z 1973 roku kiedy album został nagrany. Zamiast tego w książeczce pojawiło się jedno zdjęcie Miry Kubasińskiej i to jeszcze z sesji zdjęciowej do zupełnie innego albumu zespołu: "Mira", który wyszedł w 1971 roku... To naprawdę smutne, kiedy jedyne zdjęcie nie powinno, chronologicznie rzecz ujmując, się nawet tam znaleźć.
Zdjęcie z przebieralni festiwalu opolskiego to świetny dodatek do nowego wydania; u góry rewers koperty z wydania 2005 z cytatem z Tadeusza Nalepy |
Póki co "Na Drugim Brzegu Tęczy" to również jedyny album z nowej serii, do którego
dodano jeden bonusowy utwór, a mianowicie "Za Siódmą Górą", który
pochodzi z okresu przekształcania zespołu Blackout w zespół Breakout. Jest to wersja studyjna, która jest bardzo przyjemna, ale ja znam ciekawszą, o której napiszę niżej.
Tak jak "Na Drugim Brzegu Tęczy" ma bardzo ładną okładkę, która oddaje oryginalny odcień czerwieni znacznie lepiej, niż stare wydania, tak "Blues" wypada już dużo słabiej, przede wszystkim wszystkie elementy okładki są mocno rozjaśnione, do tego stopnia, że zamiast srebrnego tła mamy nieco niebieskawe, a zdjecia zespołu wyglądają jak prześwietlone. To niestety plaga nowych reedycji starych albumów i nie tylko na kompaktach, również winylowe okładki są rozjaśniane i pozyskiwane z kiepskiej jakości skanów okładek.
Wystarczy spojrzeć na czubek głowy Tadka, żeby zauważyć, że zdjęcie jest znacznie jaśniejsze, zresztą logo zespołu jest różowe, a powinno być czerwone... |
Naprawdę te okładki tracą na unikalności jeśli je tak potraktujemy |
Mój egzemplarz z 2005 roku podpisał sam Piotr Nalepa, bardzo sympatyczny człowiek |
Jak to brzmi?
Zdecydowałem się porównywać te wydania z tymi wyprodukowanymi przez Bogdana Żywka i Piotra Nalepę, ponieważ, jak wcześniej wspomniałem, są one wzorcowe i Breakout nigdy wcześniej nie brzmiał równie dobrze, jak z tamtych edycji.
No dobrze, płyty obejrzałem wzdłuż i wszerz, są bardzo ładne, pora ich posłuchać i zawyrokować. Postanowiłem z początku przesłuchać wszystkie 3 nowe wydania z osobna, od deski do deski, zrobić sobie przerwę i następnie dokonać bezpośredniego porównania włączając poszczególne utwory w całości na tym samym poziomie głośności najpierw z wydania z 2022, potem z 2005 i odwrotnie. Na koniec dokonałem szybkiego porównania przesłuchując po 45-50 sekund każdego utworu ze wszystkich trzech albumów w nowych wersjach i porównując z próbkami podobnej długości ze starych wersji.
Książeczka "Bluesa" wygląda dość biednie... |
Do jakich wniosków doszedłem? Już podczas pierwszej fazy testów (przesłuchanie nowych wydań w całości i pół dnia przerwy) byłem w stanie powiedzieć, że coś jest nie tak. Testowałem oczywiście chronologicznie, zaczynając od "Na Drugim Brzegu Tęczy", poprzez "Blues", aż po "Ogień". Z początku brzmienie "NDBT" nie wydawało mi się wcale takie złe. Owszem, było słychać, że szerokość sceny i separacja instrumentów nie są tak dobre, jak zapamiętałem z "piotrkowych" wersji, ale brzmiało to na tyle spójnie, że mógłbym nawet polubić to brzmienie.
Dość szybko jednak to poczucie minęło i natychmiast uświadomiłem sobie, że jednak nowe mastery brzmią fatalnie. Przede wszystkim jak wspomniałem: scena muzyczna jest niezwykle ciasna, zwłaszcza na "NDBT", gdzie zwyczajnie całość brzmi bardzo skompresowanie. Perkusja znika gdzieś w odmętach nagrania, co jest bardzo przykre, ponieważ nie po to Józef Chajdasz namęczył się, aby pokazać swój kunszt, żeby potem nie było słychać tego, co nagrał, a przecież to dzięki niemu zespół zyskał niesamowite przejścia i psychodeliczne łamanie rytmu, którego nie każdy perkusista się podejmie. Tymczasem na nowych wersjach zestaw bębnów brzmi bardziej jak przemoczone kartony, słychać jedynie głównie talerze.
Zdjęcia jak widać są mniejsze i ciemniejsze, dziwne podejście |
Bas jest dość głęboki, ale niedokładny i w niektórych utworach, jak np. "Wołanie Przez Dunajec" brzmi niesamowicie chrapliwie i kompresja aż bije po uszach, większość czasu brak dokładności przekłada się na niezwykle "zamydlone" brzmienie, "mułowate" wręcz. Gitary są raz za cicho, raz zdecydowanie zbyt głośno, do tego stopnia, że świdrują nam dziurę w głowie, to samo niestety tyczy się harmonijki czy saksofonu. Wokale z kolei raz są słyszalne bardzo dobrze, innym razem ledwie uda się je wychwycić z natłoku dźwięków, nie mówiąc już o zrozumieniu tekstu.
Jeśli jednak już porządnie słychać wokal, to jest on również niezwykle przerobiony poprzez dodanie całej masy wysokich tonów, przez co okropnie świszcze i wbija się w mózg. Najgorsze jednak, że słychać tu również wszelkie artefakty, a to zanikający dźwięk, a to nagłe zmniejszenie/zwiększenie głośności jakiegoś elementu, a to załamanie się dźwięku wynikające z niedostatecznie dobrego nagrania materiału, po prostu jest dramatycznie. I te szumy... brzmi to jakbyśmy słuchali ze starej, zakurzonej taśmy, która ma wgniecenia. To jest potwarz.
Estetyka poligrafii to nie wszystko |
Jedynie można powiedzieć, że akceptowalnie brzmią utwory wolniejsze, z mniejszą ilością instrumentów, oraz przede wszystkim nagrania z "Bluesa" i "Ognia", ponieważ zostały one wydane już w latach 70. i zwyczajnie w lepszy sposób je nagrano w studio. Może byłbym w stanie zaakceptować tego typu brzmienie, gdybym nie wiedział o istnieniu znacznie lepszych wersji, lub odkurzyłbym i wyremontował stary sprzęt Unitry, aby na nim słuchać starych, polskich przebojów. Wtedy może miałoby to sens.
Dla kontrastu wersje Piotra Nalepy i Bogdana Żywka, wykonywane w konsultacji z Tadeuszem Nalepą brzmią fenomenalnie. Wszystkie instrumenty są wyraźne, całość jest nagrana niezwykle przestrzennie, scena jest szeroka, a instrumenty wyraźnie odseparowane. Gitara basowa jest przede wszystkim dokładna i schodzi bardzo nisko, perkusja jest mięsista i wyraźnie słychać nie tylko wszystkie kotły i bębny, ale również talerze nie syczą tak przeraźliwie, a dudnienie perkusji ma swoją głębię. Gitary i inne instrumenty o jaśniejszej barwie dźwięku są tutaj odpowiednio wypoziomowane, kiedy trzeba są głośniejsze, ale kiedy będzie to przeszkadzać w odbiorze to są wycofywane, ale nadal wyraźnie słyszalne i do wyłapania. Wokale są zawsze wyraziste, ale nie przesadnie podkręcone jak na reedycjach i przede wszystkim zawsze słychać dokładnie o czym jest dany utwór. No i nie ma żadnych, ale to żadnych artefaktów czy szumów.
Jeden punkt dla reedycji za bardziej naturalny wygląd okładki "Ognia" |
Słowo-klucz, które najlepiej oddaje miksy Piotra Nalepy to "kontrola". Tak właśnie zostały stworzone: Nalepa starał się, aby wszystkie elementy nagrań mieć pod kontrolą, aby żaden instrument nie wychodził przed szereg jeśli nie jest to konieczne, aby żaden wokal nie ginął w natłoku instrumentarium, aby żaden muzyk nie był pokrzywdzony przez kiepski miks przykrywający jego wykonanie, a przy tym wszystkim Piotr zadbał, aby nagrania nie straciły swojego naturalnego brzmienia i tzw. "feelingu", nadal czujemy, że są to nagrania z lat 60. i 70., nadal czujemy, że są to piosenki, które zrealizowano zupełnie inaczej, niż zrobiono by to dzisiaj w studio. A jednak przy tym całym szacunku znalazło się miejsce na całkowitą kontrolę nad wszystkim co się dzieje. W nagraniach z 2005 roku nie ma żadnych niepotrzebnych elementów czy udziwnień, ale też nie ma żadnych poważnych skaz brzmienia, czy zwyczajnie problemów związanych z wiekiem masterowanego materiału.
Co tu się stało?
W świetle powyższego musimy się zastanowić co tu właściwie zaszło. Odnoszę nieodparte wrażenie, że licencja na nagrania przygotowane przez Piotra Nalepę wygasła, a Warner Music i tak planował wydać nowe reedycje katalogu Polskich Nagrań na CD. W związku z wygasłymi prawami do remasterów, postanowiono nie wydawać pieniędzy na nowy proces masteringu i nowych inżynierów i realizatorów dźwięku, tylko zamiast tego sięgnięto do "skarbca" Polskich Nagrań i wyciągnięto zeń pierwsze, oryginalne cyfrowe pliki, które zostały zgrane ze źródeł analogowych gdzieś na początku lat 90.
Płyta wersji 2005 jest nieco wyblakła i tył okładki nie ma "kropkowanego" efektu, ale i tak znajdziemy w niej znacznie więcej wysokiej jakości zdjęć |
Nie wykorzystanie ani jednego zdjęcia z sesji fotograficznej do "Ognia", a w jego miejsce wrzucenie zdjęcia z sesji do "Miry" to spory policzek dla fanów |
Słowo o bonusowym utworze
Wróćmy na chwilę do "Na Drugim Brzegu Tęczy". W nowej wersji dodano do tego albumu jeden dodatkowy utwór z tego okresu, jak pisałem jest to "Za Siódmą Górą". Znam ten utwór z innego wykonania, mianowicie radiowego, które umieszczono na kompilacji wydanej przez GAD Records o tym samym tytule. Kompilacja ta zawiera utwory nagrywane w radio i na koncertach telewizyjnych i estradowych w okresie przejściowym między rozwiązywaniem zespołu Blackout, a zawiązywaniem nowego składu jako Breakout w latach 1968-69.
Bardzo ciekawy okres w historii zespołu i bardzo dobre nagrania |
Płyta ta, wraz z dodatkowym krążkiem DVD z teledyskami, to świetne uzupełnienie kolekcji każdego fana Breakoutu i chyba jednak znacznie lepsza inwestycja niż te nowe krążki od Warnera. Jednak wróćmy do "Za Siódmą Górą". Czym się różnią te dwie wersje? Przede wszystkim wersja studyjna umieszczona na remasterze 2022 ma wstawki grane na pianinie, a wersja z Polskiego Radia to już organy Hammonda, czyli znacznie ciekawsza aranżacja. Dodatkowo Tadeusz Nalepa w wersji studyjnej... myli tekst! Zamiast zaśpiewać - jak na wersji z koncertu w radio - "Gdy Ty zakrywasz swoje oczy, co są jak gwiazdy dwie", śpiewa "Gdy Ty zakrywasz swoje uszy". Od razu to wyłapałem, ponieważ jakim cudem uszy mogą być niczym gwiazdy? Jedyną przewagę jaką ma wersja studyjna to lepsza jakość od tej radiowej, ale GAD Records i tak bardzo ładnie wyczyścili zdobyty materiał i brzmi on bardzo dobrze.
Podsumowanie
Kończąc to porównanie: jeśli posiadacie wersje dyskografii Breakoutu z 2005 roku lub którąkolwiek reedycję, która wykorzystuje miks Piotra Nalepy i Bogdana Żywka, to zdecydowanie odradzam zakup nowych wersji. Nie są one wykonane odpowiednio dobrze i brzmią fatalnie. Jeśli jednak nie mamy ani jednej płyty Breakoutu, a chcemy mieć całą dyskografię to na gorszym sprzęcie nowe wydania ujdą w tłoku, ponieważ zwyczajnie nie będzie słychać ich niedociągnięć i braków. Można się nad tym zastanowić tym bardziej, że obecnie wszelkie starsze wydania są horrendalnie drogie, od 150 do nawet 300 zł za sztukę! Jeśli więc nie jesteście kolekcjonerami, którzy muszą mieć absolutnie wszystko, albo macie już te najlepsze wersje u siebie to nie warto, a szkoda, ogromna szkoda i zaprzepaszczona szansa.