Rok 1970 był bardzo trudny dla członków zespołu The Beatles. Największy zespół świata, który mógł nagrać dosłownie wszystko, właśnie się rozpadł i każdy z Beatlesów musiał znaleźć sobie miejsce na muzycznej mapie. John Lennon i Paul McCartney poradzili sobie z tym dość szybko, ponieważ już od dłuższego czasu skakali sobie do gardeł i mieli już za sobą pierwsze próby nagrywania utworów samodzielnie. Natomiast dla George'a Harrisona i Ringo Starra rozłam był niezwykle bolesny i przez jakiś czas wstrzymywał dwójkę muzyków przed wydaniem czegoś naprawdę swojego i to mimo, iż George nagrał już jeden soundtrack do filmu "Wonderwall" i jeden album eksperymentalny "Electornic Sound". Ringo miał opory przed nagraniem czegoś samodzielnie zdecydowanie najdłużej i odważył się na to dopiero po oficjalnym rozstaniu z kolegami z "Żuków".
Jego pierwszym albumem solowym był "Sentimental Journey", swoisty hołd złożony jazzmanom i śpiewakom lounge'owym, z którym Ringo dorastał. Większość osób kompletnie zapomniała, podobnie jak o drugim albumie country "Beaucoups Of Blues", wymieniając dopiero płytę "Ringo" z 1973 roku jako "pierwszą, prawdziwą solową płytę perkusisty".
Mało kto pamięta ten album, moim zdaniem niesłusznie (źródło: Discogs) |
I tak jak zgodzę się, że oba albumy zawierają utwory nie napisane przez Starra, a jedynie covery, czy to jazzowe, czy country, jednak nie powinniśmy zupełnie wykreślać ich z dyskografii tylko i wyłącznie z tego powodu.
Ringo zawsze lubił country, ja nie, ale nie o tym jest ten artykuł (źródło: Discogs) |
Dlaczego więc ludzie zapominają? Odpowiedź jest dość prozaiczna: większość recenzentów uważa, że "Sentimental Journey" jest bardzo słaby pod każdym względem. Krytykowany jest rozdygotany, nieco płaski głos Ringo, dość miałkie aranżacje klasyków gatunku i często album porównuje się do podobnych dokonań pozostałych Beatlesów.
Mowa tu oczywiście o albumach "Rock 'N' Roll" Johna Lennona z 1975 roku i "Run Devil Run" Paula McCartneya z 1999. W obu przypadkach John i Paul nagrali głównie covery standardów rockandrollowych, z kilkoma oryginalnymi piosenkami Paula na jego albumie. Oba nagrano w nieco innych okolicznościach, jednak często są porównywane na zasadzie "Beatlesa solo nagrywającego album z coverami". Ale czy na prawdę są one "lepsze" od "Sentimental Journey"? Czy rzeczywiście Ringo tak bardzo nie poradził sobie z zadaniem, które przed sobą postawił?
"Rock 'N' Roll" to bardzo dobry album, ale... (źródło: Discogs) |
Zacznijmy od porównania z albumem Johna. "Rock 'N' Roll" jest przepełniony klasykami Chucka Berry'ego, Gene'a Vincenta, Fatsa Domino, Bena E. Kinga czy Sama Cooke'a, wykonanymi naprawdę świetnie, profesjonalnie i nie mogę powiedzieć, że słucha się tego kiepsko. JEDNAK szczerze powiedziawszy to jedynym utworem z tej listy w wykonaniu Johna, który mi się naprawdę podoba jest "Stand By Me", choćby dlatego, że brzmi tak, jakby wszyscy Beatlesi na nim grali i powoli, z każdą minutą pojawia się coraz więcej instrumentów, co jest fajnym, prostym zabiegiem muzycznym. Tak poza tym to cały album jest nagrany dobrze, ale trochę nużący. Mamy tutaj bardzo dobry przykład stylu w karierze muzycznej Lennona, który ja lubię nazywać "post-Yoko-Ono". Polega on na bardzo dużej emfazie położonej na saksofony i trąbki, oraz na śpiewaniu przez Johna rozdartym, niemalże amuzykalnym głosem.
I tak, jak w przypadku takich albumów solowych jak "Plastic Ono Band", "Imagine", "Mind Games", czy "Walls And Bridges" zupełnie mi taki styl grania i śpiewania nie przeszkadza, tak tutaj jest on zwyczajnie nudnawy i sprawia, że utwory zlewają się w jedną całość i zdają się być nagrane dość pospiesznie, bez większego pomysłu na różne aranże.
Pomysł z szyldem na okładce nieco zaczerpnięty z płyty Ringo (źródło: Discogs) |
Pora na album Paula z 1999 roku. Oprócz tego, że dzielą go od pozostałej dwójki niemalże 2 dekady, co bardzo słychać choćby w sposobie realizacji nagrań i jako jedyny z porównywanych krążków posiada 3 utwory specjalnie napisane przez Paula, to jest to nadal swego rodzaju "osobista wycieczka w przeszłość" do "krainy inspiracji z dzieciństwa", a więc nierzadko porównywany jest z "Rock 'N' Roll" czy nawet właśnie z "Sentimental Journey" czy "Beaucoups Of Blues".
Płyta Paula jest również bardzo dobrze wyprodukowana, wykonana (m.in. zagrał tutaj David Gilmour) i mamy do czynienia ze znacznie większą różnorodnością stylu, niż na krążku Johna, a mimo to, całość jest bardzo spójna. Dlaczego więc nie lubię tego albumu i mnie zwyczajnie nudzi? Płyta została nagrana rok po śmierci żony Paula, Lindy i zdecydowanie słychać, że McCartney chciał się wyszaleć i wyładować całą negatywną energię, którą kumulował w sobie od jej odejścia. Prawie wszystkie utwory są bardzo szybkie, zrywne, wymagające od Paula wydzierania się prawie tak samo jak robił to John na swojej płycie. Jedynym utworem, który uważam za majstersztyk jest "No Other Baby", który w oczywisty sposób nawiązuje do Lindy McCartney. Jest on najlepiej rozwinięty, napisany i... najspokojniejszy na tej szalonej, rockandrollowej płycie.
Tak jak kocham Beatlesów i ich solowe dokonania, tak uważam, że John i Paul nie byli dobrze przygotowani do nagrania swoich albumów powracających do korzeni. Zespół znacznie lepiej wykonywał takie rockandrollowe szlagiery jak "Rock And Roll Music", czy "Everybody's Trying To Be My Baby" w latach swojej świetności, razem, we czwórkę. Osobno wyszło im to dość... sennie i oba albumy sprawiają wrażenie nagranych na szybko.
Gdzie w tym wszystkim odnajduje się Ringo? (źródło: John Pratt) |
No właśnie, ale to były albumy rockandrollowe, a Ringo nagrał standardy big-bandowo-swingowo-jazzowo-popowe, jak to się ma do powyższych? Jak wspomniałem, wszystkie albumy są często porównywane na zasadzie powrotu do inspiracji z dzieciństwa każdego z Beatlesów i jako taki "Sentimental Journey" jest w moim odczuciu znacznie ciekawszy niż "Run Devil Run" czy "Rock 'N' Roll".
Przede wszystkim, za instrumentacją i kompozycjami coverów stoi legenda brytyjskiej sceny producenckiej, George Martin, który wyprodukował m.in. płyty Beatlesów, Jeffa Becka, Cilly Black, czy zespołów takich jak Mahavishnu Orchestra, Gerry And The Pacemakers, czy America. Dzięki temu utwory są zagrane absolutnie wzorowo przez orkiestrę Martina, każdy ma inny klimat i realizację, a wszystkie tworzą kompilację coverów klasyki gatunku, która tak naprawdę przetarła szlaki dla innych artystów, jak choćby Roda Stewarta, którzy również znudzeni graniem rocka, sięgnęli do swoich korzeni i zaśpiewali standardy.
Ringo był zadowolony z tego albumu, ja również jestem (źródło: Vincent Vigil) |
Najczęstszym krytycyzmem jest wokal Ringo. Uważam, że zupełnie niesłusznie. Prawda, że Starr czasami śpiewa nieco zbyt płasko, ze względu na swój niski tembr głosu, ale Ringo śpiewa bardzo przyjemnie. Jego głęboki, gładki, mięciutki, maślany wręcz głos bardzo pasuje do tego typu muzyki i może nie jest to Frank Sinatra, ale słucha się tego znacznie, ale to znacznie lepiej niż udawanego Buddy'ego Holly'ego czy Chucka Berry'ego w wykonaniu Johna czy Paula, przynajmniej słyszę, że Ringo włożył tu swoje serce.
Dlatego mimo, iż "Sentimental Journey" nie jest arcydziełem, nie jest odkrywczy, nie jest jakoś specjalnie rewolucyjny, ba, nawet nie jest najlepszym albumem solowym słynnego perkusisty, ale jest naprawdę fajną pozycją i bardzo przyjemnie się go słucha, zdecydowanie bardziej jestem w stanie wysłuchać całości, niż w przypadku płyt jego kolegów, gdzie podobają mi się pojedyncze utwory.