Grecka formacja Septicflesh to jeden z najbardziej znanych zespołów z nurtu symfonicznego death metalu z tego kraju, który wybił się do zbiorowej świadomości fanów ciężkiego brzmienia. Ich albumy charakteryzują się eksperymentowaniem ze śpiewem chóralnym, operowym i klawiszowymi oraz symfonicznymi wstawkami. W okolicach 2002-3 roku wydano wszystkie albumy zespołu od nowa, z przeprojektowanymi okładkami, a w 2012 znowu zaktualizowano okładki, tym razem tworząc znacznie ciekawsze i bardziej współczesne obrazy. Twórcą tych wspaniałych, nowych okładek jest sam basista i wokalista zespołu Spiros. Z kolei w 2019 roku pozwolono fanom uzupełnić kolekcję o pierwsze 8 albumów zespołu w ładnym pakiecie dwóch boxów CD. Oto recenzja pierwszego z nich.
Uwagi
Płyty odsłuchiwałem w odtwarzaczu kompaktowym Technics SL-PG4, wzmacniaczu Technics SU-V6 i kolumnach Technics SB-5.
Dane wydania
Wydawca: Season Of Mist
Nr katalogowy: SOM 462
4 x płyta CD
Kraj pochodzenia wydania: Francja
Data premiery albumów: 1994, 1995, 1997, 1998
Data wydania: 16.08.2019 r.
Okładka, książeczka
Jako, że jest to box to postanowiłem ocenić najpierw sam box, a potem skupić się na poszczególnych albumach w nim się znajdujących, dlatego listę utworów, ocenę brzmienia i materiału znajdziecie w osobnych akapitach.
Nowe okładki ładnie się prezentują, nawet w takim mniejszym formacie |
Box zapakowano w standardowe, grube pudełko, które zwykle występuje w wariancie dwu lub trzypłytowym, jednak tutaj oczywiście umieszczono cztery srebrne krążki, co pozwala na łatwiejsze ich przechowywanie i zmniejsza cenę boxu, jednak nie ukrywam, że jest to jedno z najtańszych rozwiązań.
Plastik opakowania może i nie jest cienki, ale wystarczyło, że box został do mnie wysłany w folii bąbelkowej, a z tyłu pojawiło się już pęknięcie. Do tego wszystkiego podczas otwierania czuję, że "skrzydełka" i zawiasy pudełka nie są zbyt wytrzymałe i lepiej robić to dość delikatnie. Oczywiście podczas transportu płyty wypadły ze swoich "ząbków", ale na szczęście nie latały po całym opakowaniu, więc przyszły do mnie nieporysowane.
Z tyłu widać już rysę od złamanego grzbietu pudełka |
Ogólnie sam sposób zapakowania mi się podoba, jest kompaktowy, nie zajmuje dużo miejsca, nie jest to cienki, kartonowy digipak, w który po prostu wsunięto płyty, jednak można było użyć lepszego plastiku, ponieważ jeśli to pudełko pęknie na "zawiasach", to wyciąganie tacek z ząbkami na płyty, aby dostać się do okładek i je przełożyć do nowego pudełka będzie udręką. Już kilka razy musiałem w takich wielopłytowych pudełkach wyjmować poligrafię i to nigdy nic przyjemnego.
W środku znalazła się książeczka wypełniona tekstami i informacjami o poszczególnych albumach, umieszczonymi na tematycznie dobranych do albumu tłach. Fajny smaczek, zwłaszcza, że wydawca mógł pociągnąć całość jednym stylem, ale na szczęście tego nie zrobił. Niestety nie ma tam żadnych dodatkowych ilustracji czy zdjęć, ale i tak książeczka spełnia swoje główne zadanie i jest wydrukowana na ładnym papierze. Nie spodziewałem się jakichś bardziej bogatych wkładek, ponieważ do tego typu pudełka na CD zawsze wkłada się takie standardowej grubości książeczki.
Fajnie, że poszczególne "rozdziały" są spersonalizowane pod dany album |
Same płyty CD są bardzo ładne i ujednolicone, wykorzystują w nawet dość elegancki sposób odblaskową warstwę krążka spozierającą spod naproszkowanych postaci z okładek.
Mystic Places Of Dawn (1994 r.)
Obecna wersja okładki stosowana od 2012 r. |
Lista utworów
- Mystic Places Of Dawn 6:11
- Pale Beauty Of The Past 5:56
- Return To Carthage 3:39
- Crescent Moon 8:23
- Chasing The Chimera 4:50
- The Underwater Garden 6:50
- Behind The Iron Mask 3:11
- (Morpheus) The Dreamlord 6:52
- Mythos 8:48
Utwory dodatkowe (EP-ka z 1991 r. "Temple Of The Lost Race")
- Erebus 5:27
- Another Reality 4:41
- Temple Of The Lost Race 7:25
- Setting Of The Two Suns 4:08
Debiutancki album Septicflesh to zdecydowanie pozycja, w której znajdziemy najmniej eksperymentów muzycznych (chociaż i takie się tu zdarzają), czuć, że są to przysłowiowe "pierwsze koty za płoty" i w porównaniu z późniejszymi albumami zespół gra dość prosto i przypomina stereotypowe utwory metalowe np. z amerykańskich komedii, w których buńczuczny nastolatek buntuje się puszczając na cały regulator właśnie tego typu piosenki, czyli taka typowa "siekanka-rąbanka".
Nie zmienia to jednak faktu, że utwory są solidnie wykonane z matematyczną wręcz precyzją, dobrze napisane i gdzieniegdzie znajdziemy przebłyski tego, z czego zespół zasłynie w późniejszych latach, czyli nietypowych, symfoniczno-operowych i klawiszowych wstawek.
Oryginalna, pierwsza wersja okładki stosowana w latach 1994-98 |
Wyróżnikiem jest również dodanie całej EP-ki zespołu nagranej w 1991 roku, która jest tutaj zamieszczona jako bonusy, co w porównaniu z niektórymi innymi "ponadprogramowymi" utworami wypada znacznie ciekawiej.
Jeśli chodzi o brzmienie tego wydania, pozostawia ono niestety trochę do życzenia. Owszem, muszę być uczulony na to, że death metalowy sposób realizacji nagrań zwykle mocno "odchudza" gitarę basową i perkusję, pozostawiając raczej wysokie tony (aby mogły przebić się w gąszczu średniotonowych gitar), ale jakby nie patrzeć słychać, że ten album nagrywany był jeszcze w czasie początków istnienia grupy, a przez to nie jest tak profesjonalnie zrealizowany, jakby mógł być. Objawia się to tym, że perkusję z jakiegoś powodu wciśnięto w prawy kanał i mocno skompresowano, natomiast gitary są niezwykle "skrzeczące", a bas jest mocno wycofany. Jest to niefortunne brzmienie, ale idzie się przyzwyczaić i mimo dość średniego brzmienia można cieszyć się zawartością.
Druga wersja okładki wykorzystwana w latach 2002-03 |
Wiele osób, które posiadają w swojej kolekcji oryginalne wydanie od Holy Records pisze na Discogsie, że ten nowy remaster zniszczył ten album i brzmi fatalnie. Z tym, że całość brzmi tak sobie zgadzam się w pełni, ALE szczerze mówiąc słuchając tego samego materiału zgranego z oryginału uważam, że remaster brzmi mimo wszystko lepiej.
Oczywiście nadal są różne dźwiękowe artefakty, ale wynika to zapewne z faktu, że Holy Records założono w 1992, a samą płytę wydano zaledwie 2 lata później i był to nikomu nieznany zespół z Grecji. Zakładam, że nie mieli zbyt dużego budżetu na nagranie, a wydawca nie miał zbyt dobrego sprzętu, dlatego album brzmi dość amatorsko. Niemniej, nie jestem w stanie przekonać się na własnej skórze jak brzmi oryginalne wydanie, ponieważ obecnie pierwsze wydania są piekielnie drogie.
Najlepsze utwory? Zdecydowanie cały album jest świetny, ale jeśli już mam wybrać to byłyby to: tytułowy "Mystic Places Of Dawn", "Pale Beauty Of The Past", "Crescent Moon", "The Underwater Garden", "(Morpheus) The Dreamlord", "Mythos" i genialny "Setting Of The Two Suns".
Έσοπτρον (1995 r.)
Obecna wersja okładki stosowana od 2013 r. |
Lista utworów
- Breaking The Inner Seal 0:49
- Esoptron 5:19
- Burning Phoenix 4:39
- Astral Sea 0:34
- Rain 3:38
- Ice Castle 5:52
- Celebration 0:51
- Succubus Priestess 4:09
- So Clean, So Empty 3:57
- The Eyes Of Set 4:49
- Narcissism 8:52
Utwory dodatkowe
- Woman Of The Rings 6:36
- Crescent Moon (Live - Lille 1999) 6:13
- Brotherhood Of The Fallen Knights (Live - Lille 1999) 4:43
"Έσοπτρον" albo po prostu "Esoptron" to kolejny album w zestawieniu, który nie brzmi zbyt dobrze na boxowym wydaniu. Jest nieco lepiej niż w przypadku "Mystic Places Of Dawn", jednak nadal perkusja jest zaskakująco skompresowana w stosunku do reszty instrumentów i wciśnięta w prawy kanał, a bas jest prawie bezgłośny. Nadal uważam, że na remasterze brzmi to mimo wszystko lepiej i raczej wiele więcej się z tego materiału nie wyciśnie.
Tutaj zespół stara się już znacznie bardziej eksperymentować, stosując coraz więcej instrumentalno-ambientowych wstawek, fragmentów granych na czystej gitarze w takim nieco "greckim" stylu. Pojawia się również drugi wokal, który oprócz growlingu basisty zapewnia nam nieco bardziej wpadający w screamo zakres chórków, a przy okazji pojawiają się również intonacja nieco kościelno-chóralna wykonywana czystym głosem.
Oryginalna okładka stosowana w latach 1995-2003 |
"Esoptron" zapoczątkowuje również swoistą tradycję Septicflesha na wplatanie między ciężkie, death-metalowe utwory instrumentlanych miniatur muzycznych granych przez klawiszowca, są to albo bardzo proste, albo bardzo złożone kompozycje, które bardziej przypominają baśniowe melodie lub nawet średniowieczne utwory bardów, albo nawet barokowe ballady, niż ciężkie granie. Jest to miła odmiana i dodaje zespołowi charakteru, którego mimo nietypowych wstawek trochę brakowało na pierwszym albumie.
Jako najlepsze uważam: "Esoptron", "Burning Phoenix", "Ice Castle", "Succubus Priestess", "The Eyes Of Set", oraz "Narcissism". Wśród dodatków znajdziemy jeden utwór z '95, który nie został wykorzystany na "Esoptronie" i dwie piosenki z koncertu w Lille z 1999 roku. Można było poprzestać na tym jednym dodatkowym "Woman Of The Rings", ponieważ te koncertowe nagrania są dość słabej jakości, niemniej fajnie było usłyszeć jak zespół grał na żywo jedne z lepszych piosenek z pierwszej i czwartej płyty.
Ophidian Wheel (1997 r.)
Obecna okładka stosowana od 2013 r. |
Lista utworów
- The Future Belongs To The Brave 6:11
- The Ophidian Wheel 5:18
- Phalic Litanies 5:53
- Razor Blades Of Guilt 5:00
- Tartarus 3:35
- On The Topmost Step Of The Earth 6:41
- Microcosmos 1:33
- Geometry In Static 5:23
- Shamanic Rite 5:16
- Heaven Below 5:42
- Enchantment 0:50
Utwory dodatkowe
- The Ophidian Wheel (Unreleased Mix) 5:17
- Phallic Litanies (Unreleased Mix) 5:53
- On The Topmost Step Of The Earth (Unreleased Mix) 6:39
Tak jak oba pierwsze albumy Fleshów są bardzo dobre i świetnie się ich słucha, tak dopiero "Ophidian Wheel" uświadomił mi, że bardzo lubię ten zespół. To właśnie na tym albumie po raz pierwszy do instrumentacji symfonicznej wymieszanej z metalem dochodzi wspaniały wokal operowy, niezwykle dźwięczny, czysty, niosący się szerokim echem przez pokój, w którym słuchamy, tak kontrastowy z podkładem muzycznym, a jednak tak przepięknie weń się wkomponowujący.
Oryginalna okładka stosowana w latach 1997-2003 |
To również pierwszy tak dobrze nagrany album zespołu. Perkusja w końcu znajduje się w obu kanałach, wokal śpiewaczki operowej przecudownie wybrzmiewa i jak pisałem wyżej niesamowicie rozbrzmiewa wokół kolumn, bębny perkusji i gitara basowa są również znacznie bardziej zdefiniowane, głębsze, już nie znikają gdzieś w miksie i na pewno nie są skompresowane. Od "Ophidian Wheel" zaczyna się również znacznie bardziej przemyślane podejście do komponowania utworów. Tak jak na pierwszych dwóch płytach niektóre piosenki mogły się okropnie dłużyć, ponieważ były dość monotonne w jednej czy dwóch warstwach (oczywiście nie wszystkie), tak "Ophidian Wheel" niesie się praktycznie samo i czas zleciał mi zdecydowanie najszybciej przy tym albumie w porównaniu do pozostałych znajdujących się w boxie.
Septicflesh w końcu odnalazł swoją drogę i jest to nadal death metal, ale już znacznie bardziej symfoniczny, znacznie bardziej melodyjny i zróżnicowany, ale nadal w tym wszystkim mroczny. Słychać to przede wszystkim po pracy gitar i solówkach, które nie są już tak łomoczące i nie zagłuszające reszty kompozycji, a podział na głosy z wykorzystaniem czystego śpiewu męskiego i operowego żeńskiego jest genialnym posunięciem, a utwory w pełni teatralne jak "Tartarus" podkreślają tylko ewolucję zespołu.
Dodatkowe utwory są tutaj zdecydowanie najmniej ciekawe, mamy powtórkę trzech piosenek, tylko w nieco innej realizacji nagrania.
Najlepsze są zdecydowanie "Ophidian Wheel", "Phallic Litanies", "On The Topmost Step Of The Earth", "Shamanic Rite" (który wymiata mnie z butów dzięki cudownym kobiecym wokalom i wstawkom na nieco "grecko brzmiącej" gitarze klasycznej, oraz "Heaven Below".
A Fallen Temple (1998 r.)
Obecna okładka stosowana od 2014 r. |
Lista utworów
- Brotherhood Of The Fallen Knights 5:12
- The Eldest Cosmonaut 6:35
- Marble Smiling Face 4:28
- Underworld Act 1 7:50
- Temple Of The Lost Race 4:36
- The Crypt 4:18
- Setting Of The Two Suns 3:50
- Erebus 3:19
- Underworld Act 2 8:53
- The Eldest Cosmonaut (Dark Mix) 5:32
Utwory dodatkowe
- The Last Time 3:36
- Underworld Act 3 10:43
- Finale 3:07
- The Eldest Cosmonaut (Single Version) 4:21
Zdecydowanie jest to najbardziej teatralny album z całej czwórki, mamy tutaj wykonania na trzy, a czasem nawet cztery głosy, w tym growl, screamo, czyste intonacje i operowe śpiewy, a to wszystko z podziałem na role, interpretacją i podkładem bardziej symfoniczno-przedstawieniowym, niż metalowym. Oczywiście nie cały album taki jest, ale znacząca większość kwalifikuje się na album koncepcyjny.
Również utwory stricte metalowe są jeszcze bardziej melodyjne i rozbudowane niż na "Ophidian Wheel", mamy tutaj pełną eksperymentację i czasami kompozycje nie wymagają nawet, aby ktokolwiek grał na instrumentach oprócz perkusisty i klawiszowca.
Oryginalna okładka stosowana w latach 1998-2003 |
Ponownie, tym razem mamy wspaniałą realizację nagrań. Wszystkie instrumenty są dobrze słyszalne, nie mamy problemu z odseparowaniem ich od siebie w przestrzeni, a scena stereofoniczna jest zaskakująco szeroka i przede wszystkim niezwykle słyszalna w momentach operowych. Nadal uważam, że perkusja i bas mogłyby być nieco bardziej wyraźne, ale ogółem dźwięk jest niezwykle szczegółowy i dobrze zbalansowany, nie mamy wrażenia, że coś jest nie tak i brzmi źle. Wszystko jest tu po prostu na swoim miejscu.
Do najlepszych utworów zdecydowanie zaliczam: "Brotherhood Of The Fallen Knights", "The Eldest Cosmonaut", "The Crypt", "Setting Of The Two Suns", "The Lost Time (Paradise Lost)" oraz "Underworld Act 3".
Tutaj sprawa z bonusami jest nieco dziwna, ponieważ tak naprawdę jeden utwór jest typowym dodatkiem, ponieważ jest skróconą wersją "The Eldest Cosmonaut" przygotowaną na singla, reszta natomiast to dokończenie koncepcji albumu, akt trzeci, finał, nie rozumiem więc dlaczego nie znalazły się oryginalnie na płycie i dopiero teraz pojawiają się w dodatkach na nowszych wydaniach. Jakby tego było mało, to na samym albumie zamiast nich pojawiła się znacznie gorzej brzmiąca, mocno przytłumiona wersja wspomnianego "The Eldest Cosmonaut", którą określono jako "dark" version czyli "mroczna" wersja. Mroczna, bo nie słychać tak dobrze instrumentów?
Podsumowanie
Trochę ciężko opisuje się piosenki Septicflesh, ponieważ tak naprawdę trzeba je usłyszeć, żeby wiedzieć o co chodzi. To nietypowe połączenie przedstawienia operowego z death metalem, ambientem wyjętym żywcem z serii gier Silent Hill i muzyki barokowo-średniowiecznej. To namaszczony mistycyzm i przyziemne łojenie gitar w jednym. Czy mogę polecić box "In The Flesh Part 1"? Oczywiście, że tak, uważam, że wytwórnia Season Of Mist wydała bardzo fajnie przygotowany box, którym możemy niedrogo uzupełnić swoją kolekcję o cztery pierwsze krążki Fleshów.
Cena
No właśnie cena, obecnie box można dostać w cenie około 95 zł, co zważywszy na to, że osobno kupowane albumy kosztują około 43 zł za sztukę, jest naprawdę dobrą ceną. Szkoda tylko, że pudełko jest tak kruszące się i że pierwsze dwa albumy nie zostały nieco lepiej zremasterowane, ale może nie dało się nic z tymi starymi nagraniami zrobić.
Słowo o okładkach: niektórzy twierdzą, że nowe okładki są "byle jakie" i "sztampowe z Photoshopa". Może i tak, ale mnie się podobają znacznie bardziej niż te oryginalne, które zioną na kilometr latami 90. i uważam, że wyglądają znacznie spójniej. Zresztą oryginalna okładka "Mystic Places Of Dawn" to rysunek Borisa Vallejo, który chamsko wycięto i wklejono na zdjęcie jakichś ruin z żółtym filtrem. Czy to jest ładne? Na to musicie odpowiedzieć sobie sami, jednak wracając do tego, co najważniejsze: tak, polecam ten box i polecam zaznajomić się z zespołem Septicflesh jeśli lubicie "te ciekawsze" odmiany metalu.