Recenzja pierwszego niemieckiego wydania Greta Van Fleet - "The Battle At Garden's Gate"

Greta Van Fleet to zespół, który wzbudza wiele emocji. Zaczynali jako współczesna kopia Led Zeppelin i dokładnie widać i słychać, że inspirowali się tym legendarnym zespołem nie tylko w kwestii sposobu gry na instrumentach, ale również manieryzmów scenicznych czy wokalu. To właśnie wokal Josha Kiszki, tak łudząco przypominający Roberta Planta, zwrócił oczy świata w kierunku zespołu. W Polsce GvF wzbudza dodatkowe emocje, ponieważ nazwisko trzech członków sugeruje, iż posiadają polskie korzenie.

Po dwóch pierwszych albumach ciężko było stwierdzić w jakim kierunku zespół się rozwinie. Debiut brzmiał niemal identycznie jak Led Zeppelin i był bardzo prosty, drugi album z kolei był już bardziej eksperymentalny, ale jednak w niektórych utworach brakowało ikry i niektóre momenty zostały ukradzione z różnych źródeł, a wokalista dwoił się i troił, aby przestano go nazywać "udawanym Plantem". Czy najnowszy album "The Battle At Garden's Gate" jest lepszy?

Uwagi/stan albumu

Płytę odsłuchiwałem na gramofonie Technics SL-QX-300 z wkładką Ortofon OMP 10 i igłą eliptyczną Ortofon OM 5e, wzmacniaczu Technics SU-V6 i kolumnach Technics SB-5.

Płyta jest fabrycznie nowa, a więc wg systemu oceniania Record Collector's Grading System byłby to Mint (Nowy).

Dane wydania

Wydawca: Republic Records/Lava Records
Nr katalogowy: B0033380-01
2 x winyl
Kraj pochodzenia wydania: Niemcy
Data premiery: 2021 r.
Data wydania: 2021 r., pierwsze wydanie

Lista utworów

Strona A:
  1. Heat Above 5:40
  2. My Way, Soon 4:15
  3. Broken Bells 5:50
Strona B:
  1. Built by Nations 3:58
  2. Age of Machine 6:53
  3. Tears of Rain 3:50
Strona C:
  1. Stardust Chords 4:58
  2. Light My Love 4:30
  3. Caravel 4:55
Strona D:
  1. The Barbarians 5:20
  2. Trip the Light Fantastic 4:33
  3. The Weight of Dreams 8:50

Okładka, wkładki, koperty

Wreszcie płyta, przy której okładce, wkładkach i kopertach mogę coś powiedzieć! Album wydano po prostu PRZE-PIĘK-NIE! Okładka z teksturowanego, czarnego kartonu ze złotymi tłoczeniami przywodzi na myśl skórzane notesy, albo okładki pięknych, starych wydań książek, teksturę skóry wykonano naprawdę przekonująco, a złote tłoczenia liter i piktogramów są wszystkie wytłoczone, zarówno z przodu, jak i z tyłu.

Jedna z najpiękniejszych okładek ostatnich lat!

Do tego karton jest gruby i porządny, nie żadna nieciekawa taniocha, którą nierzadko się obecnie serwuje klientom. Wszędzie króluje stylowy minimalizm i wszystkie obrazki na zewnętrznej stronie okładki są tego idealnym przykładem.

Zastosowanie piktogramu do każdego utworu nadaje każdemu z nich dodatkowego charakteru wizualnego

Po otwarciu okładki, naszym oczom ukazuje niesamowicie szczegółowy, wspaniale namalowany, surrealistyczny obraz, który nie tylko jest psychodeliczno-epicki i sam mógłby z powodzeniem być okładką psychodelicznego albumu, ale przede wszystkim jest równie elegancki co zewnętrzna strona dzięki dość stonowanym barwom i - uwaga - trójwymiarowym tłoczeniom! Wszystkie, ale to absolutnie wszystkie elementy na obrazie wewnątrz okładki są wytłoczone i wypukłe, nie dość, że przyjemnie się tego dotyka, to jeszcze jak to wygląda!

Wnętrze okładki mnie całkowicie powaliło na łopatki

Przez cały czas obcujemy tutaj z materiałami wysokiej jakości, w żadnym momencie nie miałem wrażenia, że którykolwiek element okładki jest wykonany kiepsko, nawet klejenia są zrobione solidnie.

Zbliżenie na wypukłe, tłoczone detale; ciężko to oddać na zdjęciach, ale są wspaniałe

Później jest tylko lepiej. Płyty włożono do białych kopert z dość grubego papieru wyściełanych folią wcale nie gorszą niż w droższych japońskich kopertach. Trochę szkoda, że koperty nie są czarne, aby dopełnić prezentacji albumu, ale naprawdę nie ma na co narzekać, są porządne, wyściełane, płyty się w nich na pewno nie zniszczą. Piątka z plusem!

Jakby piękna okładka to było za mało!

Oprócz płyt znajdziemy w środku, wydaną na śliskim papierze, książeczkę z tekstami wielkości mniej-więcej przypominającej okładkę 10-calowej płyty winylowej. W środku znajdują się teksty zapisane ciągiem, jak gdybyśmy czytali prozę, a nie tekst piosenki, opatrzone symbolem odpowiednim dla danego utworu - zakorzeniając jeszcze bardziej w nas to uczucie, że każdy z utworów na płycie jest wyjątkowy - w tle zaś znajdują się zbliżenia na olbrzymią wersję obrazu ze środka rozkładanej okładki. Znowu: wygląda to niezwykle elegancko, nowocześnie, a równocześnie na swój sposób retro i po prostu jest cudowne. Okładka i wkładka z tekstami tego albumu to po prostu majstersztyk, który aż krzyczy do nas "JAKOŚĆ".


Przykładowe strony z bogatej wkładki z tekstami

Wyglądu całości dopełniają minimalistyczne, czarne labele ze złotym obrazkiem z okładki. Gdybym mógł, to uściskałbym designera, który ten album zaprojektował.

Płyty wytłoczone zostały starannie, jeszcze przed czyszczeniem nie miałem na nich żadnych zabrudzeń czy skaz, jedynie klasyczne papierówki i może coś wewnątrz samych rowków. Szkoda tylko, że brzegi są nieco ostre i na brzegu drugiej płyty został ostry "cypek" pozostały po procesach odlewania i tłoczenia płyty. Przez niego i te ostre krawędzie, krążki mogą zwyczajnie z czasem rozcinać koperty, w których się znajdują. Niestety, teraz płyty wydaje się bardzo gładkie na brzegach, albo bardzo ostre.

Brzmienie wydania

Byłem niezwykle ciekaw jak album został wydany, ponieważ obecnie posiadałem na winylu jedynie poprzednią płytę grupy, wydaną w Holandii i chociaż brzmi dobrze, to jednak awans z holenderskiego tłoczenia na niemieckie powinien dać dużo.

Nie myliłem się, "The Battle At Garden's Gate" brzmi po prostu NIEZIEMSKO, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że materiał zarejestrowano w zeszłym roku. Tak świetne brzmienie uzyskano przede wszystkim przez podzielenie albumu na 2 płyty winylowe, wytłoczenie materiału na grubych winylach i rozłożenie nagrań równomiernie po 3 piosenki na stronę. To bardzo dobra praktyka, ponieważ dzięki takiemu zabiegowi żaden utwór nie znalazł się na wewnętrznej stronie płyty zaraz obok labela. Dlaczego to takie ważne? W tym miejscu rowki z nagraniem nie mogą być wystarczająco głębokie, aby uzyskać taką samą jakość nagrania jak na znacznie głębszych rowkach o większej średnicy, które znajdują się na brzegu i w środku czarnego krążka. Tutaj nie mamy takiego problemu, ponieważ nie ma tam żadnych utworów, dlatego wszystkie brzmią równomiernie.

Perkusja jest tutaj mięsista, schodząca nisko, pełna, uderzająca w nas niczym komety, z kolei talerze i przeszkadzajki są odpowiednio sykliwe i brzęczące. Gitary, zarówno te akustyczne, jak i elektryczne, są niezwykle wyraźne i śpiewne, wyskakują wręcz z kolumn i otaczają nas podczas odsłuchu, a kiedy nałożony jest na nie efekt pogłosu to niesie się on po całym pomieszczeniu. Organy Hammonda i inne klawisze wybrzmiewają przepięknie i tworzą nieprzerwane tło wydarzeń, akcentując wszystko dookoła, przepływając pomiędzy kanałami, dodając wielowymiarowości kompozycjom. Pojawiające się w kilku utworach smyczki i chórki wkomponowują się w resztę miksu idealnie, wyzierając spod głównych instrumentów, ale będąc dokładnie umiejscowionymi tak, aby nie schodzić za bardzo na dalszy plan, ale też nie przesłaniać głównego przekazu.

Płyty wytłoczono prawie idealnie

Wokal Josha Kiszki są jak zwykle niezwykle potężny i wszechobecny, niosący się echem, a przy tym niezwykle klarowny. Na poprzednim albumie grupy "Anthem Of A Peaceful Army" miałem wrażenie, że inżynierowie źle go nagrali i brzmiał on jak skrzeczący struś, a nie wokalista szanującego się zespołu rocka psychodelicznego. Tutaj na szczęście tego nie uświadczymy i Kiszka brzmi tutaj tak, jak powinien. Jedynym mankamentem może być nagłośnienie gitary basowej, która została wycofana i potraktowana dość "lekko" i wysokotonowo. To nie znaczy, że basu nie słychać zupełnie, ale jest niezwykle delikatny, mam wrażenie, że czasem aż nazbyt. Nie przeszkadza to zupełnie w odbiorze, ponieważ jest na tyle wyraźny i wręcz punktowy, że podkreśla pracę pozostałych instrumentów bez najmniejszego problemu, a na tym albumie nie mamy akurat żadnych basowych solówek czy riffów wyjątkowo zapadających w pamięć. Dla zmartwionych: Sam Kiszka grający tu na basie i klawiszach daje czadu właśnie na tych drugich.

Ocena albumu

Mam ogromny problem z tym, które piosenki wybrać jako najlepsze na albumie, ponieważ... nie ma tu słabych utworów. Naprawdę "The Battle At Garden's Gate" to swoiste magnum opus GvF i zespół przeszedł samych siebie, jest to zdecydowanie najbardziej kompletny album Grety, jaki do tej pory wydali i jeśli kolejne będą szły w tym kierunku to nie mogę się doczekać.

Kompozycje są wielowymiarowe, rozbudowane, każdy utwór jest wystarczająco długi, aby zmienić styl, klimat i instrumentację kilka razy w przeciągu całości. Psychodeliczne przejścia, motywy, wręcz przywołujące improwizacyjne sesje pasaże, to wszystko w połączeniu ze znakomitą warstwą kompozytorską i tekstową tworzą koktajl, z którego ciężko zrezygnować.

Minimalistyczny label przemawia do mnie jak mało który

Członkowie zespołu w końcu dorośli. Ich inspiracje wykroczyły daleko poza Led Zeppelin i kopiowanie innych zespołów z lat 60. i 70. i tworzą utwory, które są naprawdę ich w każdym calu. Owszem, to nadal brzmi jakoś znajomo, nadal jest mocno inspirowane tamtymi czasami, nadal nie jest w żaden sposób odkrywcze. Ale sęk w tym, że wcale odkrywcze być nie musi. To są po prostu genialne kompozycje, zagrane, zaśpiewane i nagrane w duchu starych legend, epickich gigantów świata rocka psychodelicznego, takich jak Uriah Heep, Jethro Tull, Wishbone Ash, Deep Purple i wielu, wielu innych. To już nie jest debiutancki "From The Fires", na którym słychać było tylko Led Zeppelin I, II i III. To nie drugi "Anthem Of A Peaceful Army", który był czymś na kształt rytuału przejścia, szukania własnej tożsamości. To dopracowany, dorosły i przede wszystkim dość mroczny album.

Jeśli już muszę wybierać najlepsze utwory z tego albumu, które każdy zainteresowany powinien przesłuchać to zdecydowanie będą epickie "Broken Bells", dające czadu "Built By Nations", przyprawiające mnie o ciarki mroczne "Age Of Machine", cudownie liryczne "Tears Of Rain", zeppelinowskie "Caravel", niepokojące "The Barbarians"... wymieniłem właśnie prawie cały album prawda? No właśnie, może zostawmy jednak wybieranie utworów. Po prostu posłuchajcie!



Cena wydania

Obecnie album kosztuje około 160-175 złotych, co za tak przepięknie brzmiące i wyglądające, dwupłytowe wydanie to naprawdę niewiele. Można w wyższych cenach zdobyć tłoczenia na przezroczystym jasnozielonym winylu, lub winylu w butelkowej zieleni, ale raczej odradzałbym jeśli chcemy po prostu słuchać tych płyt, a nie na nie patrzeć (poza tym zielony nijak mi nie pasuje do okładki...), a szkoda by było tego nie robić prawda?