The Last Shadow Puppets to projekt dwóch frontmanów: Alexa Turnera z Arctic Monkeys, Milesa Kane'a z The Rascals i Jamesa Forda z Simian, którzy przyjaźnią się od lat (Miles zresztą pomagał na koncertach w pierwszych latach działalności Arcticów jako "ten piąty do klawiszy/drugiej gitary"). Owocami tej współpracy są dwa albumy, z czego pierwszy zachwycił mnie niesamowicie.
Chłopaki postanowili zrobić razem coś nieco innego, niż ze swoimi zespołami, czyli odeszli od typowego, brytyjskiego indie rocka, ubrali garnitury i sztyblety w stylu wczesnych Beatlesów i stworzyli płytę, która genialnie przeplata ze sobą muzykę filmową z lat 60. z indie rockiem. Czy drugie francuskie wydanie na winylu będzie odzwierciedlało to, jak wspaniały jest to album?
Uwagi/stan albumu
Płytę odsłuchiwałem na gramofonie Technics SL-QX-300 z wkładką Ortofon OMP 10 i igłą eliptyczną Ortofon OM 5e, wzmacniaczu Technics SU-V6 i kolumnach Technics SB-5.
Płyta jest fabrycznie nowa, a więc wg systemu oceniania Record Collector's Grading System byłby to Mint (Nowy).
Dane wydania
Wydawca: Domino Records
Nr katalogowy: WIGLP208
1 x winyl
Kraj pochodzenia wydania: prawdopodobnie Francja
Data premiery: 2008 r.
Data wydania: 2015 r., drugie wydanie
Lista utworów
Strona A:
- The Age Of The Understatement 3:05
- Standing Next To Me 2:15
- Calm Like You 2:23
- Separate And Ever Deadly 2:36
- The Chamber 2:36
- Only The Truth 2:39
Strona B:
- My Mistakes Were Made For You 3:02
- Black Plant 3:59
- I Don't Like You Anymore 3:02
- In My Room 2:27
- Meeting Place 3:54
- The Time Has Come Again 2:17
Okładka, wkładki, koperty
W tytule recenzji napisałem, że jest to francuskie wydanie, jednak nie jestem tego do końca pewien i trochę ciężko to ustalić. Przyjmijmy jednak, że jest na to niezwykle duża szansa.
Jeśli chodzi o okładkę to mogłaby być zdecydowanie lepsza. Wykonano ją z dość cienkiego, żeby nie powiedzieć, że całkiem wiotkiego kartonu. Nie jest tak źle, jak w starych polskich wydaniach z czasów komunizmu, jednak jak na dzisiejsze standardy to jest to trochę nieakceptowalna jakość papieru w przypadku okładki czarnej płyty.
Okładka może i nie jest najgrubsza, ale na pewno jest stylowa |
To, co jednak w tej okładce jest dobre, to jej design, a mianowicie zdjęcie z okładki. Czarno-białe zdjęcie modelki wystylizowanej na seksbomby z lat 60., wyglądem nawet nieco przypominająca Brigitte Bardot idealnie komponuje się ze stylistyką muzyczną albumu i jest nadrukowane na okładkę w wysokiej jakości (co wcale nie jest takie oczywiste i nieraz widziałem okładki, które chamsko powiększano z wydań kompaktowych, rozmywając je).
Mój egzemplarz nadal siedzi w fabrycznej folii |
Tył jest minimalistyczny i przedstawia po prostu listę utworów na czarnym tle, bez zbędnych ceregieli. W środku, oprócz płyty rzecz jasna, znajdziemy zaś rozkładaną wkładkę, z tekstami i zdjęciami, które Alex i Miles zrobili podczas nagrywania tego albumu. Warto odnotować, że w wydaniu kompaktowym wkładka ta była w formie książeczki. Nadruk jest solidnej jakości i sam papier jest również dobry, ale jego grubość nie powala i wkładkę można łatwo rozerwać na pół, jeśli nie będziemy ostrożni.
Na szczęście nie zapomniano o wkładce, która jest ładnie wydrukowana |
Sama płyta została umieszczona w białej kopercie wyściełanej folią, czyli tak, jak powinna, ale wiem, że niektórzy mogą marudzić, że nie ma tutaj żadnej specjalnej koperty z ładnym nadrukiem czy coś takiego. Uwierzcie mi, lepsza zwykła, ale porządna koperta, niż byle jaka z nadrukiem.
Ogólne wrażenie jest jednak takie, że płyta została wydana na winylu tylko po to, "aby była", nie starano się zrobić tego jakoś szczególnie ładnie. Na pocieszenie powiem, że płyta CD również nie została wydana w żaden nadzwyczajny sposób.
Brzmienie wydania
Na szczęście pierwsze wrażenie z okładki i dość ubogiego sposobu wydania albumu rozwiewa brzmienie samej płyty, która może i super-gruba nie jest, ale najwyraźniej nie musi taka być.
Album brzmi bardzo solidnie, naturalnie, spójnie. Wysokie tony są odpowiednio wyraziste, ale nie sykliwe, średnica jest odpowiednio wypośrodkowana, a tony niskie może nie są najmocniejsze, ale odpowiednio podkreślają kompozycje zawarte na krążku (chociaż mogły by być nieco głębsze). Przestrzenność miksu pozostawia nieco do życzenia, bo jakkolwiek głębia nagrania jest znakomita (a album ten posiada naprawdę bardzo dużo efektów pogłosu i echa), tak sama scena wydaje się dość wąska. Na szczęście nie ma większego problemu z separacją, dzięki czemu nagranie nie nuży.
Po wieloletnim słuchaniu albumu z CD byłem szalenie ciekaw jak "chodzi" z longplaya |
Na pewno muszę powiedzieć jedno: ten album z płyty kompaktowej i winylowej to jakby dwa zupełnie różne doświadczenia. Przede wszystkim, na srebrnym krążku mamy znacznie podbite basy i treble, co np. w utworze "My Mistakes Were Made For You" bardzo pomaga gitarze basowej ładnie "wybić się" ponad miks, jednak podkreślona góra sprawia, że utwory są znacznie bardziej "siarczyste" niż na czarnej płycie. Z drugiej strony na CD nie mamy tak dużo "powietrza" pomiędzy instrumentami i często łapałem się na tym, że słyszałem głównie gitary i jakieś tam tło orkiestry, podczas gdy na longplayu gitary są zwykle nieco cofnięte, a orkiestra zrównana z resztą instrumentów, co zdecydowanie pomaga w odbiorze.
Co ciekawe, oprócz innego brzmienia mamy tu chyba do czynienia z nieco innym miksem całego albumu, ponieważ, oprócz wspomnianych wyżej różnic, wyłapałem też inne rozmieszczenie instrumentów, wokali i efektów dźwiękowych w kanałach. Najlepiej można to usłyszeć na przykładzie ostatniego utworu "The Time Has Come Again", w którym mamy tylko gitarę akustyczną, smyczki i wokale. Na płycie kompaktowej wokal znajdował się w lewym kanale, gitara na środku, a smyki po prawej. Na winylu mamy odwróconą sytuację, kiedy wokal jest po prawej, smyki po lewej i gitara nadal na środku. Możliwe jednak, że to po prostu różnica między miksem z 2008, a z reedycji z 2015, ponieważ mój egzemplarz kompaktowy pochodził właśnie z 2008 roku (co nadal wydaje się dziwne, po co zmieniać miks w tak nieistotny sposób?).
Ocena albumu
Co tu dużo kryć, to jest jeden z moich ulubionych albumów w historii muzyki. Serio! Alex, Miles i James stworzyli niesamowity i niepowtarzalny koktajl składający się z muzyki filmowej lat 60. i indie rocka. Tak jak debiut Arctic Monkeys w 2006 roku był powiewem świeżości na nieco skostniałej scenie britpopowo-indie, tak ten album kompletnie zmiótł z powierzchni inne ważne albumy tego roku w muzyce rockowej, a przecież w ciągu tych 12 miesięcy wyszedł ostatni i zarazem jeden z najlepszych albumów Oasis ("Dig Out Your Soul"), najbardziej kasowa płyta Kings Of Leon ("Only By The Night"), czy drugi album ówczesnej formacji Jacka White'a The Racounters ("Consolers Of The Lonely").
Minimalizm labela powala. Dyskretne "A" na dole sugeruje stronę płyty. |
"The Age Of The Understatement" dosłownie brzmi tak, jak gdybyśmy wzięli przeróżne filmy z lat 50. i 60., klasyki czarno-białego kina (i pierwszych filmów kolorowych) i zmieszali je z Arctic Monkeys i The Rascals. Niezwykle dźwięczne i niosące się daleko wokale Turnera i Kane'a idealnie się uzupełniają, a ich pomysły świetnie komponują się z przepięknie pokierowaną orkiestrą London Metropolitan.
Nie ma tu tak naprawdę żadnej słabej piosenki, ale są też perełki, które uważam za arcydzieła z tego krążka. Wspomniany już wcześniej "My Mistakes Were Made For You" brzmi jak żywcem wyciągnięty z intro do filmu o Jamesie Bondzie dzięki świetnej pracy "szpiegowskiej" surfującej gitary Milesa Kane'a. Ba, podłożyłem kiedyś dla zabawy ten utwór pod intro do filmu "Goldeneye" i pasowało to wszystko do siebie jak ulał!
Wspaniała gra wokali w "The Chamber", gdzie Alex i Miles wymieniają się linijkami tekstu powala kunsztem wokalnym, a przy tym głębią nagrania, które brzmi, jakby było nagrywane w jakiejś grocie. Niesamowicie radosny muzycznie "Meeting Place" jest cudownym przykładem tego, jak łatwo można bawić się konwencją i oszukiwać zmysły słuchaczy. Po melodii i instrumentacji można by spodziewać się utworu o wesołej tematyce, zapewne o miłości, a tu utwór o rozstaniu i to dość bolesnym. Uwielbiam, kiedy artyści łamią schematy i serwują nam takie zagwozdki, ponieważ to od razu pokazuje czy słuchacz zwraca uwagę na tekst, czy tylko ocenia piosenkę po melodii.
Bardzo fajnie, że label nie jest po obu stronach identyczny, to dość rzadki zabieg |
Niezwykle dynamiczny i zarazem bardzo "zabawowy" "Standing Next To Me" idealnie przypomina utwory z tamtych czasów, a "The Time Has Come Again" to kolejny dość smutny utwór, który zapada nam niesamowicie w pamięć dzięki potężnemu wokalowi Turnera.
Polecam ten album rękoma i nogami, po prostu trzeba go usłyszeć w całości!
Cena wydania
Obecnie album w wersji winylowej nie jest już dostępny w żadnym sklepie. Na premierę kosztował około 120 zł, co było zdecydowanie zbyt wysoką ceną jak za pojedynczą płytę, wydaną jeszcze bardzo standardowo. Ja swój egzemplarz kupiłem, kiedy kosztował 70 zł. Uważam, że jeśli uda wam się znaleźć tą płytę używaną w tych okolicach cenowych to będzie to świetny interes, ale szczerze mówiąc nawet jeśli znajdziecie "tylko CD" to i tak będzie warto!