Duński zespół Volbeat stał się w naszym kraju dość popularny za sprawą Wojciecha Manna, który zaprezentował go najpierw na antenie radiowej Trójki, a potem w radio Nowy Świat. Zespół przedstawia dość ciekawą mieszankę heavy metalu z bardzo melodyjnym i śpiewnym wokalem prowadzącym, kobiecymi chórkami i dość zabawną intonacją, nieco na granicy pastiszu czy żartu, czasem przypominając z lekka piosenki rockowe na Eurowizję. Jednak jest w tym coś bardzo fajnego i nie można zaprzeczyć, że Volbeat to zespół nader ciekawy, ponieważ oprócz łączenia konwencji pokazuje kunszt wykonania godny najlepszych heavy metalowych kapel.
Dziś recenzja jednego z ich najpopularniejszych albumów, "Rewind Replay Rebound" w wydaniu kompaktowym.
Uwagi
Płytę odsłuchiwałem w odtwarzaczu kompaktowym Technics SL-PG4, wzmacniaczu Technics SU-V6 i kolumnach Technics SB-5.
Dane wydania
Wydawca: Universal Music Group/Vertigo
Nr katalogowy: 06025 7779197 0
1 x płyta CD
Kraj pochodzenia wydania: Niemcy
Data premiery albumu: 02.08.2019 r.
Data wydania: 02.08.2019 r.
Lista utworów
- Last Day Under The Sun
- Pelvis On Fire
- Rewind The Exit
- Die To Live
- When We Were Kids
- Sorry Sack Of Bones
- Cloud 9
- Cheapside Sloggers
- Maybe I Believe
- Parasite
- Leviathan
- The Awakening Of Bonnie Parker
- The Everlasting
- 7:24
Okładka, książeczka
Pierwszy album zespołu, na którym znalazło się zdjęcie, a nie rysunek |
Okładka albumu, podobnie jak i wiele rysunków w książeczce, nawiązuje mocno do serialu "Peaky Blinders", ale również do samego brytyjskiego gangu, na którym ów serial oparto. Peaky Blinders to gang z Birmingham, który wsławił się noszeniem kaszkietów z wszytymi w daszek żyletkami, którymi członkowie gangu cięli niczego niespodziewających się dłużników. Warto odnotować, że wszystkie albumy przed opisywanymm tu "Rewind Replay Rebound" miały rysunkowe okładki. Jest to więc pierwszy album, na którym na froncie znalazło się zdjęcie.
Nawet kod kreskowy umieszczono w małej żyletce |
Zastosowano tu bardzo standardowe, plastikowe pudełko z dość miękkiego, przezroczystego plastiku, nie mamy tu jakichś ekscesów, na szczęście papier, na którym wydrukowano książeczkę, okładkę i sama płyta są wykonane ładnie i zgodnie ze sztuką.
Książeczka z tekstami jest bardzo ładnie narysowana |
Zaraz obok tekstów piosenek, w książeczce znajdziemy bardzo ładne ilustracje, związane z tematyką danego utworu. Część z nich nadal nawiązuje do angielskiego gangu i serialu, ale niektóre są zupełnie abstrakcyjne. Widać, że autor rysunków jest ten sam, co w przypadku okładek poprzednich albumów i ten styl do tej pory bardzo fajnie się sprawdzał, chociaż najnowsza płyta znowu korzysta ze zdjęcia na froncie, zamiast rysunku, może zespół postanowił zmienić w ten sposób styl okładek.
Brzmienie wydania
Przez 90% czasu nie mam się za bardzo do czego przyczepić, perkusja gra wyraziście talerzami, ale głęboko bębnami, gitary są mięsiste i charczące kiedy trzeba, a w czasie solówek bardzo przyjemnie świdrują powietrze. Wokal i chórki są bardzo przestrzenne dzięki zastosowanemu pogłosowi i całość jest niezwykle wyraźna, jak przystało na płytę CD. Gitara basowa jest jednak nieco zbyt wycofana i tak naprawdę to czuć ograniczenia srebrnego krążka.
Z początku krążek wydaje się być całkowicie czarny... |
Album trwa prawie 57 minut i zawiera 14 utworów, przez co mam wrażenie, że został nagrany nieco gorzej, niż gdyby był krótszy. Tak, standardowa płyta CD pomieści nawet 80 minut muzyki, jednak tutaj odnoszę wrażenie, że można by nieco mniej skompresować dźwięk, a byłoby lepiej. Co mogłoby być lepsze? Może gitara basowa byłaby lepiej słyszalna? Może perkusja nie znikałaby w niektórych utworach pod "kocem" z gitar i wokali? Może przekaz byłby nieco bardziej przestrzenny i czytelny?
A może to wszystko kwestia realizacji nagrań? Ciężko powiedzieć, ponieważ nie mam z czym porównać tego wydania oprócz tego, co znajduje się na platformach streamingowych, a tamtejsze nagrania prawie zawsze brzmią gorzej niż oryginalna płyta kompaktowa (zresztą tak jest i w tym przypadku).
... dopiero kiedy spojrzymy pod światło ukazuje nam się czacha |
Czymże są "typowe dla srebrnego krążka ograniczenia", o których pisałem wyżej? Cóż, przede wszystkim czuć, że całości brakuje nieco przestrzeni, powietrza, scena muzyczna jest dość skompresowana i ściśnięta. Separacja kanałów jest dobra i bez problemu rozróżniamy w przestrzeni gdzie znajduje się jaki instrument, jednak CD sprawia, że brzmienie nie jest tak pełne, głębokie i szerokie jak w przypadku płyt winylowych.
Jest po prostu bardzo poprawnie. Nie jest to najgorzej brzmiący kompakt, jaki słyszałem, zdecydowanie uważam, że jest bardzo dobry, ale nie jest też najlepszy. Sęk w tym, że najprawdopodobniej nie znajdziemy żadnego kompaktowego wydania tej płyty, które brzmiałoby lepiej.
Ocena albumu
Jak już wspomniałem we wstępie Volbeat to bardzo intrygująca mieszanka. Mamy tutaj utwory brzmiące jak bardzo szybki, łatwy i przyjemny rock, albo klasyczny metal z pogranicza lat 80. i 90., ale mamy też utwory cięższe, bliższe nawet death metalowi. Na to wszystko nałożony jest głęboki, ale niezwykle melodyjny wokal, który śpiewany nieco prześmiewczo, wraz z chórkami kobiecymi przywodzi na myśl pop-rockowe poczynania eurowizyjne, ale w tym dobrym znaczeniu. Jest to coś, co nieco ciężko opisać, ponieważ zespół z jednej strony jest całkowicie poważny i teksty potrafi mieć bardzo konkretne, okraszone ciężkim łojeniem na gitarach, a z drugiej potrafi grać szybkiego, prostego rocka w piosenkach o piciu, tańcu i dobrej zabawie.
Do tego w kilku utworach zespół potrafi kilkakrotnie zmienić styl i główny motyw riffu w dość zaskakujący, ale płynny i zupełnie naturalny sposób. Najciekawsze są zmiksowane style jak np. bardzo ciężkie, metalowe zwrotki i niezwykle lekki, wręcz popowy refren.
Moim zdaniem zdecydowanie najlepszymi utworami są tu: "Pelvis On Fire" nawiązujący nieco do klasycznego rock'n'rolla, "Sorry Sack Of Bones" będący arcyciekawym połączeniem riffu surf-rockowego (!!!) z heavy metalem, "Cheapside Sloggers" (Sloggersi byli gangiem, z którym Peaky Blinders miało największe zatargi) ze świetnym głównym riffem i nagłą zmianą klimatu na niezwykle ciężki, wręcz doom/black metalowy w samym środku utworu (świetna solówka niczym prosto z najlepszych zespołów z lat 70. i 80.), "Leviathan" stylem nawiązujący mocno do hard rocka z początku lat 2000., "The Awekening Of Bonnie Parker", w którym mamy wręcz fragmenty ballady "Be My Baby" kobiecego tria The Ronettes odtworzone i wkomponowane w resztę utworu i najbardziej sabbathowski "The Everlasting".
Pozostałe utwory są również bardzo dobre (albo nawet bardziej znane w szerszym gronie), ale te powyżej najlepiej podeszły mnie. Cały album jest po prostu wypełniony świetnymi kompozycjami, które w mniejszym lub większym stopniu spodobają się każdemu, kto lubi ostrzejsze granie, ale również lubi nietypowe połączenia.
Cena wydania
W standardowej wersji jednopłytowej album kosztuje około 40 zł, w wersji Deluxe, w której znajdziemy drugi krążek z większą ilością utworów możemy zapłacić nawet do 200 zł. Natomiast w tej chwili płytę możemy kupić w sklepach sieci Biedronka za niecałe 20 zł! To naprawdę spora okazja, ponieważ album "Rewind Replay Rebound" mogę z czystym sercem polecić, mimo, że mógłby być ciutkę lepiej nagrany.