Lewitujący gramofon? Cóż za koszmarny pomysł! - FELIETON

Mag-Lev Audio to "firma", która powstała stosunkowo niedawno ze starań zapaleńców, którzy zdobyli środki potrzebne do zbudowania lewitującego gramofonu na Kickstarterze - najsłynniejszej platformie crowdfundingowej. Czy ich produkt oprócz genialnej prezencji oferuje coś więcej? Czy tak wygląda przyszłość gramofonów?

Pierwsze wrażenie jest pozytywne

Kiedy pierwszy raz ujrzałem gramofon Mag-Lev ML1 na stronie sklepu z akcesoriami gramofonowymi w 2019 roku poczułem dreszczyk emocji. "Wreszcie coś nowego na rynku gramofonów!" pomyślałem. Miałem nadzieję, że tym razem nie czeka nas kolejny nudny, brzydki gramofon o przekombinowanej konstrukcji, ogołocony z funkcji, które w latach 70. i 80. sukcesywnie wprowadzano do kolejnych generacji gramofonów.

Gramofon wygląda absolutnie obłędnie, tego odmówić mu nie można

Oczywiście nie spodziewałem się, że będzie to sprzęt tani, ale ze zdumieniem dowiedziałem się, że gramofonu nie wyprodukował żaden Hi-Endowy, uznany w środowisku producent, a został ufundowany ze środków zebranych bezpośrednio od potencjalnych nabywców. Czarna, gładka obudowa połączona z drewnem i świetnym, pomarańczowym podświetleniem przestrzeni pod talerzem przywiodły mi na myśl przepiękne meble w stylu loftowym, który ubóstwiam. Mimo, że wiedziałem, że zapewne nigdy nie będzie mnie stać na taki bajer, to i tak poczułem dreszczyk emocji i chciałem czym prędzej dowiedzieć się więcej.

Ile za taką przyjemność?

Gramofon kosztuje w granicach 13 000 - 15 000 złotych. Jak w przypadku większości współczesnych gramofonów w zestawie brakuje pokrywy chroniącej sprzęt przed kurzem. Jeśli chcemy się w takową wyposażyć, to musimy przygotować się na dodatkowy koszt 1000 zł. Tutaj równie dobrze mógłbym skończyć ten felieton - takiej sumy nie widziałem nawet na oczy, a więc nie będę mieć nigdy możliwości przetestowania Mag-Leva ML1 osobiście. Mimo to postanowiłem przyjrzeć się temu niecodziennemu odtwarzaczowi. Poza tym, większość docelowych odbiorców tego typu sprzętu uważa, że za Hi-End, luksus i topowe, przełomowe rozwiązania technologiczne trzeba słono płacić. Cóż, jak się szybko przekonałem wcale nie jest to taki Hi-End jak może się wydawać.

Efekt jest piorunujący, lecz to tylko bajer

Ale jak to działa?

Po sprawdzeniu ceny, o której wiedziałem, że będzie zaporowa, postanowiłem sprawdzić jak to działa. W skrócie przypomina to kolejki magnetyczne i "lewitujące" zabawki (jak np. unoszące się nad podstawą globusy). Obrotowy system magnesów odpychających się wzajemnie utrzymuje talerz gramofonu ponad obudową, a następnie wprawia go w ruch. Zanim włączymy odtwarzanie talerz leży stabilnie na czterech nóżkach, które automatycznie wsuwają się do obudowy wraz z uruchamianiem pola magnetycznego. Mamy tutaj rzekomo specjalne oprogramowanie, które cyfrowo reguluje obroty i tłumi drgania, a sam system magnetyczno-obrotowy opatentowano. Oczywiście, jak wspomniałem, nie jest to nic nowego w kwestii pociągów czy gadżetów, jednak utrzymać stałe obroty tak lewitującego talerza gramofonu to nie lada sztuka. Czy to się rzeczywiście udało?

ML1 występuje w wielu wersjach wyposażenia, ale oczywiście w żadnej nie uświadczymy pokrywy...

Pochlebstwami daleko nie zajedziesz...

Szukając materiałów o tym gramofonie natrafiłem na dość sporo klipów, w których recenzenci albo nie pokazywali za bardzo gramofonu w czasie odtwarzania, albo usuwali dźwięk (zaraz dowiemy się dlaczego) żeby podłożyć jakąś muzykę tła i swoją narrację. Inni wręcz nie pokazywali gramofonu prawie w ogóle, ale zachwalali go pod niebiosa, jaki to on jest wspaniały, cudowny i zbawiający świat, jak to każdy powinien wziąć kredyt, sprzedać nerkę albo auto i wydać te 14 000 zł na taki gramofon, słowem kryptoreklama, a nie recenzja. Tylko nigdzie nie mogłem zdobyć informacji jakie jest codzienne użytkowanie, jak gramofon pracuje.

Przełącznik prędkości też jest stylowy

Aż pewnego dnia natrafiłem na pewien filmik wrzucony na YouTube'a przez kanał LP Gear. W ich nagraniu nie ma zbędnych zachwytów, ochów i achów, zamiast tego właściciel nastawia płytę Beatlesów i pokazuje jak dokładnie wygląda cały proces odtwarzania.

Recepta na katastrofę

Przede wszystkim silniczki poruszające nóżkami podtrzymującymi talerz w górze przed uruchomieniem pola magnetycznego są bardzo głośne. Podkreślam BARDZO głośne, a do tego jest to niezwykle nieprzyjemny odgłos o wysokiej częstotliwości (słychać go na filmiku, do którego link znajdziecie w poprzednim akapicie) podobny do spowolnionego wiertła dentystycznego, a do tego podnoszą się i opuszczają niezwykle wolno. Z jednej strony dzieje się to wyłącznie przed i po odtwarzaniu, ale jakby nie patrzeć jest to dość spory minus, ponieważ silniczki brzmią tak, jakby zostały obciążone znacznie bardziej niż pozwala na to ich moc. Sprawiają wrażenie, że bardzo szybko się zepsują, no i są nieprzyjemne w obcowaniu, a sama procedura uruchomienia i wyłączenia odtwarzania jest długa.

No dobrze, ale koszmar minął, nóżki się schowały, co teraz? W międzyczasie oczywiście zostało uruchomione pole magnetyczne i... nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Talerz lewituje, ale chybocze się przy tym i to wcale nie minimalnie, a dość znacząco! Rzekomo mieliśmy mieć tu stabilizację obrotów, sterowanie komputerowe, tłumienie drgań i głównym plusem miał być "brak mechanicznych elementów w napędzie", gdzie się to podziało? Chybotanie talerza przy tak drogim sprzęcie jest absolutnie niedopuszczalne! Skoro tak zachowuje się nowy egzemplarz, to co dopiero stanie się za kilka lat?!

Tak duże chybotanie talerza za 14 000 zł to jakiś kompletny żart!

To dopiero początek problemów. Przede wszystkim jeśli ramię również by lewitowało to MOŻE niwelowało by to chybotanie, ale w obecnej konfiguracji ramię nie pomaga ze zniekształceniami dźwięku, które mogą powstawać przez taką pracę talerza. Narażamy się również na potencjalne złamanie igły czy nierównomierne wchodzenie jej w rowki, które będą przez to nierówno się zużywać tworząc "falujący dźwięk" i niszcząc w ten sposób płytę, nie mówiąc już o tym, że potencjalnie generuje to ryzyko obijania się igły o ścianki rowków.

Kolejnym problemem jest samo pole magnetyczne, może i ochroni ono przed zakłóceniami spowodowanymi np. falami radiowymi czy komórkowymi, ale z pewnością wpłynie bardzo źle na wkładki gramofonowe typu MM czyli Moving Magnet (z ruchomym magnesem), potencjalnie je rozmagnesowując i sprawiając, że będą bezużyteczne. Z jaką wkładką możemy kupić podstawową wersję ML1? Z Ortofonem OM 10, wkładką która jest właśnie typu MM... recepta na katastrofę.

Zapomniałbym: gramofon jest tylko półautomatyczny. Co to znaczy? Otóż znaczy to tyle, że ramię samo się unosi po dojściu do końca płyty, ale nic więcej. Nie opada samo, nie wraca na swoje miejsce, nie rozpoznaje rozmiaru płyty, wszystko musimy robić manualnie. Dla niektórych to plus, "obcowanie z płytą winylową", dla mnie to mało zabawny żart. Wszystkie te funkcje miały gramofony już w późnych latach 70., które były znacznie tańsze wtedy i są znacznie tańsze na rynku wtórnym teraz! Do tego wiele z nich może pracować zarówno w trybie pełnego automatu jak i pełnego manualu! Mamy WYBÓR.

Oszustwo?

Jakby tego było mało, niektórzy klienci, którzy wsparli projekt jeszcze w fazie crowdfundingowej na Kickstarterze nie otrzymały ani swojego egzemplarza, ani zwrotu pieniędzy! Jest to niestety dość częsty problem na portalach crowdfundingowych, jednak mam wrażenie, że tutaj firma wręcz wyrosła na tych dotacjach i na sprzedanych egzemplarzach ML1, które powędrowały do sklepów, ale nie do rąk darczyńców. Takie wzbogacenie się jest poniżej krytyki i muszę przyznać, że obecna oferta Mag-Leva jest coraz większa i większa, a ceny nadal horrendalne. W ten sposób bardzo łatwo zbudować firmę z niczego...

Panie, ja tego nie naprawię!

No właśnie, "firma" Mag-Lev powstała z niczego i świadczy zaledwie 2-letnią gwarancję typu door-to-door - czyli musimy wysłać gramofon do producenta, który po naprawie (lub wymianie na nowy egzemplarz) odsyła sprzęt do nas również paczką. Nie muszę chyba mówić, jakie ryzyko wiąże się z wielokrotnym wysyłaniem gramofonu nawet firmą kurierską w tę i we w tę. Poza tym 2 lata? Co potem? Żaden serwisant nie ruszy tego sprzętu, choćby dlatego, że jest zbyt skomplikowany i przekombinowany. Dostęp do części zamiennych jest zerowy, a raczej wątpię, żeby firma udostępniała komponenty na prawo i lewo. Warto pomyśleć o tym, zanim wyrzucimy równowartość pięciu pensji w błoto.

Mag-Lev ML1 to bardzo niedopracowany, okrutnie drogi, niepraktyczny gadżeto-gramofon, który powinien "zostać w piecu" jeszcze kilka lat, nim ujrzał światło dzienne. Możliwe, że kiedyś pojawi się model ML2, który będzie znacznie bardziej dopracowany i może wart swej zaporowej ceny, jednakże w tej chwili uważam, że jest to idealny przykład Kickstarterowego chłamu, żerującego na naiwnych miłośnikach Hi-Endu i hipsterach, którzy zakochali się w retro sprzęcie i koniecznie chcą zasponsorować coś nowego.