Recenzja pierwszego japońskiego wydania Santana "Lotus"

Carlos Santana to zdecydowany prekursor latin-rocka i jazz-rocka. Genialny gitarzysta z Meksyku zawojował z łatwością cały świat, w tym kraj kwitnącej wiśni. "Lotus" to trzypłytowy zapis koncertu z Kosei Nenkin Hall w Osace, który odbył się w nocy z 3 na 4 lipca 1973 roku, zorganizowany podczas trasy koncertowej promującej album "Caravanserai". Sprawdźmy jak brzmi oryginalne japońskie wydanie.

Uwagi/stan albumu

Zanim przejdziemy do samej recenzji kilka uwag:

Płytę odsłuchiwałem na gramofonie Technics SL-QX-300 z wkładką Ortofon OMP 10 i igłą eliptyczną OM 5e, wzmacniaczu JVC A-X400 i kolumnach Technics SB-5.

Wg Record Collector's Grading System oceniam stan płyt na Excellent (Doskonały), natomiast stan okładki i wkładek ogółem na Very Good (Bardzo dobry).

Dane wydania

Wydawca: CBS/Sony Japan
Nr katalogowy: SOPZ 7-8-9
Seria: SX-74 Sound
3 x winyl kwadrofoniczny, limitowana edycja
Kraj pochodzenia wydania: Japonia
Data premiery: maj 1974 r.

Lista utworów

Strona A:
  1. Meditation 1:40
  2. Going Home 3:53
  3. A-1 Funk 3:12
  4. Every Step Of The Way 11:41
Strona B:
  1. Black Magic Woman 3:52
  2. Gypsy Queen 3:52
  3. Oye Como Va 5:46
  4. Yours Is The Light 5:31
  5. Batukada 0:54
  6. Xibaba (She-Ba-Ba) 4:23
Strona C:
  1. Stone Flower (Introduction) 1:23
  2. Waiting 4:07
  3. Castillos De Arena, Part 1 (Sand Castle) 2:56
  4. Free Angela 4:45
  5. Samba De Sausalito 3:44
Strona D:
  1. Mantra 7:17
  2. Kyoto 10:00
  3. Castillos De Arena, Part 2 (Sand Castle) 1:11
  4. Se A Cabo 5:22
Strona E:
  1. Samba Pa Ti 9:31
  2. Mr. Udo 3:06
  3. Toussaint L'Overture 7:44
Strona F:
  1. Incident At Neshabur 17:15

Okładka, wkładki, koperty

Zacznijmy od tego, co widzimy najpierw, czyli okładki i wszelkich wkładek wewnątrz. Podwójnie otwierana okładka robi zdecydowanie wrażenie. Wszędzie natrafiamy na mieszaninę obrazów religijnych i abstrakcyjnych, które bardzo pasują do ówczesnego stylu Carlosa Santany i jego zespołu. W japońskim wydaniu znajdziemy 4 wkładki wydrukowane na grubym papierze, przedstawiające zdjęcia z koncertu, 2 nietypowe plakaty, na których zapisano również informacje o utworach i ekipie, oraz wkładkę reklamującą płyty w systemie kwadrofonicznym. Niestety, okładka mojego egzemplarza jest mocno zmaltretowana, zwłaszcza na grzbietach, gdzie zwyczajnie się rozpada.


Przód okładki zachował się całkiem przyzwoicie, tył przypomina polskie wzory ludowe

Z reguły japońskie wydania mogą poszczycić się nie tylko "cichą" płytą bez trzasków odlaną z porządnej mieszanki winylowej i bogatym zestawem dodatkowych gadżetów, ale również solidną okładką z grubego kartonu. Jednakże nie widziałem jeszcze egzemplarza "Lotusa", który nie byłby bardzo zniszczony. Być może wynika to z natury otwierania skrzydeł okładki na boki, jednakże mam wrażenie, że karton, z którego okładkę wykonano nie jest najlepszej możliwej jakości i jak na japońskie wydanie jest dość cienki.

Rozkładana na boki okładka ukazuje Buddę, Shivę i Jezusa

Zdecydowanie odradzałbym wkładanie płyt i wkładek we wcięcia oryginalnie dla nich przewidziane przy takim stanie okładki. W najlepszym stanie są za to same wkładki i płyty. Jak już wspomniałem, wkładki są bardzo interesujące i pięknie wykonane. Znajdziemy w nich wiele informacji i smaczków, jak choćby rozrysowany rzut sali koncertowej, czy rozpiskę z planu dnia zespołu.

Niby nic istotnego, ale pozwala wczuć się w atmosferę koncertu

Bogaty zestaw wysokiej jakości zdjęć i wkładek z koncertu uatrakcyjnia to wydanie



Oprócz wkładek związanych konkretnie z koncertem w Osace znajdziemy wspomnianą już wkładkę reklamującą płyty kwadrofoniczne znajdujące się w ofercie CBS/Sony Japan i oprócz tego wyjaśniającą na czym polega autorski system wytwórni CBS nazwany SQ.

Wkładka objaśniająca system kwadro

Również same labele płyt są potraktowane z fantazją: każdy label ukazuje logo płyty z kwiatem lotosu i czarną perłą, jednak pierwsze 4 labele wydrukowano w pojedynczych kolorach, a dopiero 2 ostatnie w pełnym kolorze. Jeśli przyjrzymy się dokładnie to zauważymy, że chodzi tu o nawiązanie do systemu kolorów CMYK (cyan, magenta, yellow, black), który wykorzystywany jest w druku. Podczas drukowania wysokiej jakości obrazów te 4 kolory nakładane są na siebie po kolei warstwami. Tak więc mamy label czarny, żółty, niebieski (cyan), różowy (magenta) i na koniec label w pełni kolorowy, który powstał z połączenia 4 poprzednich.

Psychodeliczne, dwustronne plakaty o nietypowym kształcie to jeden z fajniejszych elementów wydania


Problemem są jednak koperty. Są ładne, zawierają logo albumu i motyw ptaków, który przewija się przez całą okładkę i wszystkie wkładki, jednak są papierowe i nie są wyściełane żadną folią, przez co z łatwością mogą porysować nasze płyty. Wielka szkoda.

Koperty wewnętrzne są ładne, ale niezbyt praktyczne

Brzmienie wydania

No właśnie, płyty w tym wydaniu są kwadrofoniczne? Owszem, w tamtym okresie próbowano za wszelką cenę wypromować nowy system kwadrofonicznego dźwięku. Chodziło o to, aby realizować nagrania w taki sposób, aby wykorzystywały one nie dwa, lecz cztery głośniki, okalając słuchacza z każdej strony (taki retro-surround). Kwadrofonia może i była pomysłem ciekawym, ale zupełnie nie wypaliła i stosunkowo szybko zaniechano produkcji tego typu płyt. Wynikało to przede wszystkim z faktu, iż trzeba było dokupić dodatkowe kolumny i wzmacniacz bądź amplituner, które będą w stanie odszyfrować wielokanałowy sygnał. Na szczęście reklamowany tutaj system kwadro SQ firmy CBS pozwala na odtwarzanie albumu również na standardowym sprzęcie stereo. Dość powiedzieć, że nie posiadam systemu kwadro i raczej nie zamierzam się w takowy zaopatrzyć. Dlatego nie będę w stanie ocenić efektu kwadro tego wydania.

Samo brzmienie z jednej strony mnie zachwyciło, z drugiej utwierdziło w pewnych przekonaniach, ale po kolei: przede wszystkim muszę pochwalić organizatorów koncertu i realizatorów dźwięku. Jak na nagranie z 73. roku brzmi on fantastycznie i praktycznie w ogóle nie mamy tu do czynienia z niską jakością, problemami technicznymi (zdarzają się 2 piski mikrofonu, które bardzo szybko zostają wyciszone), nie mamy wrażenia, że zostało to po prostu nagrane z widowni. Dla kontrastu - koncert Led Zeppelin "The Song Remains The Same" z tego samego roku został wydany 2 lata po premierze "Lotusa" i brzmi tak naprawdę fatalnie. Jest przytłumiony, mglisty i od razu przywodzi na myśl amatorskie nagranie "z ręki".

Dobrze, że te płyty można odtwarzać na zwykłym systemie stereo

A propos widowni, tej praktycznie nie słychać przez większość czasu, a "odzywa się" dopiero kiedy trzeba klaskać. Nie ma tu również pogłosu sali koncertowej, który mógłby zniszczyć cały efekt. Nagranie brzmi czyściutko, co potęguje bardzo "cichy winyl", charakterystyczny dla Japończyków. Nawet po tylu latach płyty mają bardzo niewiele "pyknięć" spowodowanych kurzem, brudem czy zarysowaniami. Przez 90% czasu nie słychać ich w ogóle. O szumach czy trzaskach zapomnijcie.

Całość prezentuje się na pierwszy "rzut ucha" znakomicie. Scena muzyczna jest bardzo szeroka i wielowarstwowa, separacja instrumentów jest wzorowa (może to zasługa kwadro?) i możemy z łatwością wskazać palcem gdzie na scenie w Kosei Nenkin Hall stał który muzyk. Dźwięk wylewa się z głośników z dużą mocą i wypełnia całe pomieszczenie. Jak zwykle Santana zapewnia wielokrotnie rozbudowane instrumentarium, którym możemy przetestować swój sprzęt i słuch. Wysokie tony są klarowne i bardzo czyściutkie, mamy chwilami wrażenie, że słuchamy płyty CD.

No właśnie. Wspominałem o pewnym przekonaniu. Otóż zdecydowana większość japońskich wydań jest dodatkowo traktowana przez miejscowych equalizerem, który odpowiada azjatyckim gustom. Nie od dziś wiadomo, że Japonia to kraj stojący audiofilizmem, niestety dość specyficznym. Japończycy bowiem kochają klinicznie czysty dźwięk. Dźwięk pełen wysokich tonów, pełen tej "przestrzeni" i "klarowności" jakie zapewniają. Odbija się to oczywiście na jakości tonów średnich i niskich, które zwykle w azjatyckich wydaniach są bardzo cofnięte i wręcz "wstydliwe".

Nie inaczej jest tutaj. Tony niskie zostały sprowadzone do podbicia jednej, może dwóch częstotliwości średnich-niskich, które sprawiają, że bas schodzi nisko, ale jest płytki i dość schowany za resztą instrumentów. Perkusja przez to również jest pokrzywdzona. O ile "przeszkadzajki" i talerze brzmią fantastycznie i mamy wrażenie, że zaraz będziemy sami mogli w nie uderzyć, o tyle już same bębny są dość "cienkie" i bez życia. Zdecydowanie lepiej radzą sobie tu bębny latynoskie, którym taki zabieg nie zaszkodził. Co ciekawe podkreślono tu stopę perkusyjną, co nieco pomaga w trakcie perkusyjnych solówek w dodaniu głębi. Podkreślenie wysokich tonów sprawiło, że niektóre partie gitary czy organów Hammonda są mocno przesadzone i potrafią jedną pociągniętą nutą troszkę ugodzić nasze uszy w dość nieprzyjemny sposób.

Może to kwestia realizacji nagrania? Może nagłośnienia koncertu? Może tak brzmi kwadro na sprzęcie stereofonicznym? Może. Ja stawiałbym jednak na japońskie upodobane wysokich tonów.

Czy mi to jednak przeszkadzało? Oprócz dwóch momentów, w których naprawdę miałem wrażenie, że gitara lub organy zaraz rozsadzą mi bębenki w uszach, przez cały odsłuch byłem zadowolony. I to bardzo. Do mniej inwazyjnego basu i perkusji można się przyzwyczaić, a sam koncert jest bardzo nastawiony na efekty elektroniczne i eksperymenty muzyczne ze stylem fusion, dlatego w tym akurat przypadku jestem w stanie wybaczyć takie, a nie inne ustawienie brzmienia. Nie jest ono idealne, ale nie psuje odbioru zbyt mocno. Całego albumu słucha się zaskakująco przyjemnie.

Możliwe, że gdybym odsłuchiwał ten album na systemie kwadro, moje odczucia były znacznie inne i bas i perkusja "odkopałyby się" spod pozostałych istrumentów.

Ocena albumu

Jak z kolei podobał mi się sam koncert? Wiedziałem, że mogę spodziewać się tzw. "odlotu" choćby z tytułu tego, że koncert został nagrany pomiędzy dwoma albumami, które w dorobku Carlosa Santany wyznaczają początek eksperymentów muzyka z jazz fusion i powolne odchodzenie od wesołego latin-rocka. Muszę jednak powiedzieć, że mimo przygotowania, nadal byłem zaskoczony, że jest to jeden z bardziej psychodelicznych koncertów Santany jaki słyszałem. Od początkowej medytacji, podczas której zespół i widownia stoją absolutnie cicho przez minutę, poprzez bardzo rozwlekłe i nietypowe aranżacje znanych i lubianych utworów jak "Black Magic Woman", "Se a cabo", czy "Oye como va", aż do nieco mroczniejszych i bardziej elektronicznych wariacji na płycie drugiej, całość zachwyca. Oczywiście, warto być fanem jazz fusion, latin rocka, latin jazzu, albo po prostu twórczości Santany, aby docenić tego typu nagranie, jednakże jeśli już lubimy takie klimaty, to koniecznie musimy przesłuchać ten koncert.

W pamięć najbardziej zapadło mi kilka rzeczy: utwór "Kyoto", który okazał się być 10-minutowym solo na perkusji, wieńcząca album alternatywna wersja "Incident At Neshabur" z legendarnego albumu "Abraxas", rozciągnięta na całą stronę F, trwająca ponad 17 minut, oraz dość mroczny, elektroniczny klimat płyty numer dwa.

To chyba jeden z nielicznych koncertów, na których Carlos Santana ze swoim New Santana Band postanowili użyć bardzo dużej ilości elektronicznych efektów i gadżetów, zarówno na gitary, organy, ale również na instrumenty perkusyjne. Sprawia to, że niektóre utwory rzeczywiście osiągają wymiar kosmiczno-duchowy wręcz, sprawiają, że przenosimy się myślami w mityczne krainy, istniejące na granicy rzeczywistości i fikcji. Do tego wszystkiego dość mroczne i "ciemne" melodie i rytmy drugiej płyty sprawiają, że nie byłem pewien co będzie dalej, jednak - jak to zwykle bywa z dobrą psychodelią - wszystko, co nastąpiło było niezwykle zaskakujące, ale pasowało idealnie. Mam wrażenie, że ten koncert to swoisty ukłon w stronę choćby Isao Tomity, mistrza japońskiej elektroniki z tamtego okresu.

Warto posłuchać tego koncertu chociaż raz w życiu, aby przekonać się, czy taki "zjaponizowany" Santana pełen elektroniki, niepokoju, kosmosu, mroku i fantazji nam odpowiada.

Czy warto kupić?

Owszem, jeśli interesuje nas materiał zawarty na tym koncercie (a wiem, że niektórzy fani Santany nie lubią tego okresu jego działalności), jak najbardziej warto kupić pierwsze japońskie wydanie, zwłaszcza, że było ono przez kilka ładnych lat jedynym wydaniem z nagraniem z tego wydarzenia. Jeśli uda nam się dorwać cały komplet, to będziemy mogli cieszyć się wszystkimi wkładkami, które naprawdę pozwalają poczuć ten klimat jeszcze zanim igła opadnie na płytę numer jeden. Warto jednak zwrócić szczególną uwagę na stan okładki, która bardzo często jest porwana i rozpada się.

Cena wydania

Jak zawsze zależy od stanu okładki, wkładek i płyt. Średnia cena albumu "Lotus" to ok. 250 zł, za egzemplarze w stanie idealnym możemy zapłacić nawet ponad 300-400 zł. Można jednak spróbować szczęścia na aukcjach, gdzie jesteśmy w stanie zbić cenę bardzo nisko.

Mój egzemplarz w stanie EX dla płyt i VG dla okładki wylicytowałem za 150 zł.