Recenzja pierwszego brytyjskiego wydania Santana "Welcome"

Album "Caravanserai" zapoczątkował w karierze zespołu Carlosa Santany okres jazz-rockowy, który po latin-rockowo-psychodelicznych początkach zdawał się być naturalną progresją. Nie wszyscy fani polubili nowy styl zespołu, ale ci, których takie połączenie zaintrygowało znajdą w tym okresie wiele znakomitych kompozycji. "Welcome" to, kolejny po "Caravanserai", krok w kierunku coraz bardziej eksperymentalnego latin-jazzu.

Uwagi/stan albumu

Płytę odsłuchiwałem na gramofonie Technics SL-QX-300 z wkładką Ortofon OMP 10 i igłą eliptyczną OM 5e, wzmacniaczu JVC A-X400 i kolumnach Technics SB-5.

Wg Record Collector's Grading System oceniam stan płyty na Excellent (Doskonały), natomiast stan okładki i wkładek również na Excellent (mimo wygięcia w prawym-dolnym rogu).

Dane wydania

Wydawca: CBS Records
Nr katalogowy: 69040
1 x winyl
Kraj pochodzenia wydania: Wielka Brytania
Data premiery: listopad 1973 r.
 

Lista utworów

Strona A:
  1. Going Home 4:10
  2. Love, Devotion & Surrender 3:35
  3. Samba De Sausalito 3:08
  4. When I Look Into Your Eyes 5:49
  5. Yours Is The Light 5:44


Strona B:
  1. Mother Africa 5:54
  2. Light Of Life 3:49
  3. Flame-Sky 11:32
  4. Welcome 6:28

Okładka, wkładki, koperty

Okładka "Welcome" już od samego początku zdradza niezwykłą klasę i elegancję materiału muzycznego. Jeśli ktoś uważał, że okładki albumów muzycznych nie mają znaczenia, to powinien jeszcze raz przyjrzeć się tej płycie. Gruba okładka jest lekko kremowa, matowa, ze złotymi literami zapisanymi fontem przypominającym odręczne pismo i logiem albumu wytłoczonym we froncie. Niby pełen minimalizm, a jak wiele smaku wylewa się z tej prostoty. Czasami mam wrażenie, że patrzę na luksusową bombonierkę, a nie płytę winylową.


Warto zaznaczyć, że wiele egzemplarzy na rynku wtórnym można spotkać z zabrudzonym i wytartym tłoczeniem, co wygląda już znacznie gorzej. Dlatego dobre przechowywanie tego albumu (jak zresztą każdego...) to podstawa. Późniejsze reedycje stawiały na płaski nadruk loga w tym samym złotym kolorze co reszta napisów na lakierowanej okładce. Może i taka wersja mniej się brudzi, ale ja wolę to piękne tłoczenie i mat.



Inspirację "Białym Albumem" Beatlesów widać na kilometr


Z tyłu nie mamy zbyt wiele do oglądania, znajdziemy tam wyłącznie malutkie złote napisy dotyczące praw autorskich i notkę o drukarni, w której okładka powstała. Oszczędność w środkach górą.



Okładka z tyłu jest całkowicie biała, dlatego zrobiłem zbliżenie na dolne napisy


Po rozłożeniu naszym oczom ukazuje się lista utworów wraz z tekstami, również "spisanymi ręcznie złotym atramentem" oraz złote zdjęcie ówczesnego składu zespołu Santana, które przywodzi na myśl stylistykę Art déco. Bardzo przyjemna okładka.



Klasa, klasa i jeszcze raz klasa!


W środku znajdziemy płytę włożoną do bardzo ciekawej koperty, która w latach 70. była dość popularna: wygląda bowiem jak rozkładówka gazety humorystycznie nazwana "The Inner Sleeve" (czyli "Koperta wewnętrzna" z angielskiego). Z obu stron znajdziemy reklamy innych płyt wydanych przez CBS w tamtym czLaasie, opisanych kwieciście przez speców marketingu. Nie jest to pierwszy raz, kiedy natrafiam na tego typu kopertę i zawsze uważam, że to świetnie wygląda. Niestety, jest to zwykły, niczym nie wyłożony papier, tak więc oprócz celów kolekcjonerskich i zachowania kompletności wydania, lepiej czym prędzej przełożyć płytę do lepszej koperty wewnętrznej.



Koperta wygląda świetnie, ale nie nadaje się do przechowywania płyty


Sama płyta nie jest niestety zbyt gruba. Nie wpływa to na głębię brzmienia w żadnym stopniu, a sama okładka jest wystarczająco wytrzymała, aby krążek ochronić, ale warto odnotować, że wygięte egzemplarze mogą sprawiać problemy podczas odtwarzania.

Brzmienie wydania

Z reguły pierwsze wydania brzmią znakomicie, ale przecież Carlos Santana nie pochodzi z Wielkiej Brytanii. Z pewnością pierwsze wydanie amerykańskie brzmi znacznie lepiej, jednak tutaj nie mam absolutnie nic do zarzucenia inżynierom z CBS Records. Płyta brzmi bardzo ciepło, miękko, przytulnie, intymnie, wręcz ociera się o easy-listening swoją aksamitną, "kocykową" aranżacją, co absolutnie nie przeszkadza w stworzeniu niezwykle szerokiej sceny muzycznej, wzorowej dynamiki i dobrej separacji instrumentów.



Płyta może i nie za gruba, ale za to jak brzmi!

Aranżacje brzmią znakomicie, gładko, a równocześnie klarownie i pewnie. Nie mamy tu do czynienia z rozmyciem dźwięku, zatarciem granic pomiędzy instrumentami, czy "zlepieniem" dźwięku w jedną "kulkę", która uderza nas po głowie raz po raz. Nie, tutaj wszystko zostało zrealizowane w sposób stuprocentowo profesjonalny. Album nie brzmi może tak, jak poprzednie płyty Santany, ale to oczywiste. Mamy tu wszak do czynienia z zupełnie innym stylem muzycznym, czerpiącym pełnymi garściami z jazzu i taka właśnie jazzowa realizacja nagrań znajduje się na "Welcome".


Wokale dzięki temu są również bardzo ciepłe i intymne, a dzięki szerokiej realizacji nagrania mamy wrażenie, że siedzimy w małym, ciasnym klubie jazzowym pod koniec lat 50. i chłoniemy muzykę całymi sobą, a wokaliści, siedząc na wysokich, barowych stołkach, wyśpiewują piękne melodie aksamitnymi głosami.

Ocena albumu

No dobrze, latin-jazz, jazz-rock, ale czy to tylko tyle? Nie, "Welcome" to również mieszanka bossa novy, instrumentów smyczkowych i lekko jazzujących organów. Album został nagrany w znakomitym składzie, z gościnnym udziałem takich sław świata jazzu jak Alice Coltrane, znakomitej pianistki jazzowej, żony legendarnego już saksofonisty Johna Coltrane'a, pionierskiego gitarzysty jazzowego Johna McLaughlina, uznanej brazylijskiej wokalistki jazzowej Flory Purim, czy perkusisty Tony'ego Smitha, który znany jest przede wszystkim ze współpracy z Lou Reedem, Jeffem Beckiem, czy legendą francuskiej piosenki Sergem Gainsbourgiem.



Label równie elegancki jak okładka

Materiał, który znalazł się na krążku jest znakomity. Od rytmów typowo jazzowych z domieszką muzyki latynoskiej, poprzez soul i R'n'B, aż do bossa novy i muzyki przypominającej filmową dzięki zastosowaniu smyków. Każdy utwór to inna historia, każdy ma coś innego do przekazania, jednak wszystkie tworzą spójną całość. To zdecydowanie nie jest album, którego będziemy słuchać w kuchni. Tutaj trzeba usiąść wygodnie z pyszną kawą, herbatą albo kubkiem kakao, nastawić płytę, przyciemnić światła i oddać się przyjemności słuchania na spokojnie. To idealny album na wieczory, również te zimowe, które chcemy ogrzać nieco cieplejszymi, ale nie stricte latynoskimi rytmami. Gdybym miał kominek, to z chęcią rozpaliłbym w nim ogień podczas odsłuchu "Welcome".


Zdecydowanie najlepszymi kompozycjami w moim odczuciu są przypominające nieco dokonania naszego rodzimego zespołu Bemibek "Samba De Sausalito", "Yours Is The Light" (zapewne Urszula Dudziak z zespołem mocno się inspirowali tym albumem), wręcz "pościelowe" "Light Of Life", brzmiące jak najlepsze utwory Barry'ego White'a z lekką nutą filmowego klimatu, czy bardziej "Santanowe" "Love, Devotion and Surrender" (którego tytuł notabene nawiązuje do albumu Carlosa Santany z Mahavishnu Orchestrą i McLaughlinem z tego samego roku).

Cena wydania

Pierwsze wydanie brytyjskie na polskim rynku znajdziemy znacznie częściej niż amerykańskie wydania, dzięki czemu możemy znaleźć ten album relatywnie tanio. Oczywiście wszystko zależy od szczęścia (w przypadku licytacji) lub stanu płyty i okładki. Jak wspomniałem wyżej, warto przyjrzeć się stanowi okładki. Średnia cena to około 77 zł, najdroższe egzemplarze w stanie idealnym mogą dochodzić do około 150 zł.

Ja wylicytowałem swoją płytę w stanie EX z okładką w stanie EX za około 30 zł.